W najnowszym numerze tygodnika "Wprost" Przemysława Gosiewskiego wspomina Robert Mazurek. "Ileż to razy kpiłem z Gosiewskiego… Ba, kiedyś w jakimś urzędowym spisie odszukałem jego drugie imię, które stało się potem przedmiotem docinków. A przecież nawet wtedy miałem poczucie i dawałem mu wyraz, że Przemysław Edgar Gosiewski jest oceniany wyjątkowo niesprawiedliwie" - wspomina publicysta.
Poznałem go kilkanaście lat temu – ruchliwy, w przyciasnym garniturku, wszędzie biegający ze stertami papierzysk. Właściwie był podobnie jak Henryk Wujec prekursorem ADHD w Polsce. Co prawda nie truchtał jak Wujec, ale chodził tak szybko, machając przy tym papierami, że w chodzie sportowym miałby duże szanse na medale.
Zginął razem z Lechem Kaczyńskim, swoim pierwszym politycznym patronem. Przyszły prezydent współpracował z młodym działaczem gdańskiego podziemia w „Solidarności", by na początku lat 90. rekomendować go bratu Jarosławowi, tworzącemu wówczas Porozumienie Centrum. Stał się Gosiewski jednym z najbardziej oddanych współpracowników przewodniczącego partii. Jego lojalność nie miała granic. Cztery lata temu dziennikarz telewizyjny spytał ówczesnego szefa klubu Prawa i Sprawiedliwości, czy Jarosław Kaczyński złożył mu już życzenia urodzinowe. – Tak, oczywiście. Życzył mi wszystkiego najlepszego – padła błyskawiczna odpowiedź. Chwilę potem w Sejmie pojawił się sam lider PiS. – Panie prezesie, złożył już pan życzenia posłowi Gosiewskiemu? – Nie, nie zdążyłem. A jaka jest okazja?
Słowo „pracowity" powinno się stopniować: pracowity – pracowitszy – Gosiewski. Ten człowiek naprawdę nie znał umiaru. – Zerknąłem kiedyś w jego kalendarz. Dziesiątki spotkań codziennie, wszystko poustawiane na tygodnie naprzód. Mógłby prowadzić zajęcia z zarządzania czasem – przekonywał mnie kilka lat temu jeden z posłów PiS. A Paweł Kowal śmiał się: – Chyba wie, że mieszkam koło Sejmu, bo dzwoni do mnie o 15.00 w sobotę, gdy jem obiad z rodziną, i mówi „Wpadnij za 10 minut". Dla niego to oczywiste, że mogę przyjść.
Bo dla Gosiewskiego to było oczywiste. Skoro on tyle pracuje… Bywał w tym męczący, posłowie narzekali, że zarzuca ich robotą, ale i tak najwięcej brał na siebie. W 2001 r. jako debiutujący w sejmowych ławach poseł opozycyjnego PiS zajął się trudną ustawą otwierającą dostęp do korporacji prawniczych. Napisał ją razem z młodymi prawnikami i każdemu przypominał, że sejmowe lobby adwokatów łączące SLD i Giertycha próbuje ją utrącić. Trwało to trzy lata. Setki analiz, poprawek, opinii. Każdy by odpuścił. Ale nie Gosio, jak nazywali go koledzy. Gdy w końcu Sejm ustawę uchwalił, pochwały zbierali… Zbigniew Ziobro i Ludwik Dorn. O Gosiewskim mało kto pamiętał, ale on pewnie nawet tego nie zauważył. Już pisał nową ustawę... – Rzadko który poseł, zwłaszcza opozycji, okazywał się tak skuteczny – mówił Ryszard Kalisz.
Zginął razem z Lechem Kaczyńskim, swoim pierwszym politycznym patronem. Przyszły prezydent współpracował z młodym działaczem gdańskiego podziemia w „Solidarności", by na początku lat 90. rekomendować go bratu Jarosławowi, tworzącemu wówczas Porozumienie Centrum. Stał się Gosiewski jednym z najbardziej oddanych współpracowników przewodniczącego partii. Jego lojalność nie miała granic. Cztery lata temu dziennikarz telewizyjny spytał ówczesnego szefa klubu Prawa i Sprawiedliwości, czy Jarosław Kaczyński złożył mu już życzenia urodzinowe. – Tak, oczywiście. Życzył mi wszystkiego najlepszego – padła błyskawiczna odpowiedź. Chwilę potem w Sejmie pojawił się sam lider PiS. – Panie prezesie, złożył już pan życzenia posłowi Gosiewskiemu? – Nie, nie zdążyłem. A jaka jest okazja?
Słowo „pracowity" powinno się stopniować: pracowity – pracowitszy – Gosiewski. Ten człowiek naprawdę nie znał umiaru. – Zerknąłem kiedyś w jego kalendarz. Dziesiątki spotkań codziennie, wszystko poustawiane na tygodnie naprzód. Mógłby prowadzić zajęcia z zarządzania czasem – przekonywał mnie kilka lat temu jeden z posłów PiS. A Paweł Kowal śmiał się: – Chyba wie, że mieszkam koło Sejmu, bo dzwoni do mnie o 15.00 w sobotę, gdy jem obiad z rodziną, i mówi „Wpadnij za 10 minut". Dla niego to oczywiste, że mogę przyjść.
Bo dla Gosiewskiego to było oczywiste. Skoro on tyle pracuje… Bywał w tym męczący, posłowie narzekali, że zarzuca ich robotą, ale i tak najwięcej brał na siebie. W 2001 r. jako debiutujący w sejmowych ławach poseł opozycyjnego PiS zajął się trudną ustawą otwierającą dostęp do korporacji prawniczych. Napisał ją razem z młodymi prawnikami i każdemu przypominał, że sejmowe lobby adwokatów łączące SLD i Giertycha próbuje ją utrącić. Trwało to trzy lata. Setki analiz, poprawek, opinii. Każdy by odpuścił. Ale nie Gosio, jak nazywali go koledzy. Gdy w końcu Sejm ustawę uchwalił, pochwały zbierali… Zbigniew Ziobro i Ludwik Dorn. O Gosiewskim mało kto pamiętał, ale on pewnie nawet tego nie zauważył. Już pisał nową ustawę... – Rzadko który poseł, zwłaszcza opozycji, okazywał się tak skuteczny – mówił Ryszard Kalisz.
Przeczytaj całe wspomnienie Roberta Mazurka o Przemysławie Gosiewskim w najnowszym numerze tygodnika "Wprost"