MON się broni: wyciągnęliśmy wnioski z katastrofy CASY

MON się broni: wyciągnęliśmy wnioski z katastrofy CASY

Dodano:   /  Zmieniono: 
Po katastrofie samolotu CASA C-295 w styczniu 2008 r. Siły Powietrzne zastosowały się do wszystkich zaleceń wydanych po tamtym wypadku - zapewniają przedstawiciele MON.
Dyrektor departamentu prasowo-informacyjnego MON płk Wiesław Grzegorzewski powiedział, że w latach 2008-09 w 34 specjalistycznych kursach przeszkolono cały personel lotniczy Sił Powietrznych, została wydana instrukcja zakazująca podróży tym samym statkiem powietrznym dowódcy i jego zastępcy, zmodernizowano lotniska, wprowadzono licencję pilota wojskowego i licencję kontrolera ruchu powietrznego.

Szef szkolenia Sił Powietrznych gen. dyw. Anatol Czaban dodał, że działania podjęte po katastrofie w Mirosławcu dążyły do lepszego wyposażenia w sprzęt, szkolenia i systemu motywacyjnego, pozwalającego utrzymać wyszkolonych ludzi w służbie liniowej. - Przez ponad dwa lata nie było żadnego poważnego zdarzenia w Siłach Powietrznych - powiedział Czaban, zaznaczając, że katastrofy Bryzy i Mi-24 wydarzyły się w innych rodzajach sił zbrojnych - Wojskach Lądowych i Marynarce Wojennej.

Czaban zaznaczył też, że nie zna przypadku, by pilot wojskowy lądował poniżej minimalnych warunków pozwalających na lądowanie. Pytany o przywoływany przez media meldunek ppłk. Zbigniewa Zawady, jednego z pierwszych polskich pilotów F-16, w sprawie lądowania poniżej minimalnych warunków atmosferycznych samolotu tego typu, Czaban odparł, że nie wydaje mu się by była to wiarygodna informacja i nie wie, na jakiej podstawie autor meldunku określił, że warunki były poniżej minimalnych. - Nieznane mi są przypadki, by ktoś lądował poniżej warunków minimalnych. Traktowalibyśmy to jako naruszenie warunków bezpieczeństwa- zapewnił Czaban. Przekonywał, że wojsko odeszło od systemu szkolenia, w którym wybór lotniska zapasowego powodował kłopotliwe pytania pod adresem pilota, który wykonał taki manewr.

Szef szkolenia Sił Powietrznych powiedział także, że piloci 36. specjalnego pułku lotnictwa transportowego, do którego należał samolot Tu-154, który rozbił się 10 kwietnia w Smoleńsku, szkolą się w różnych sposobach podejścia do lądowania, także z wykorzystaniem systemów naprowadzania starszych typów, ponieważ pułk wykonuje loty na różne lotniska, także gorzej wyposażone.

Czaban podkreślił, że to pilot jest odpowiedzialny za wszystko, co się dzieje na pokładzie. Dodał, że pilot Tu-154, który rozbił się w Smoleńsku, mógł zaczekać w powietrzu na poprawę pogody lub polecieć na inne lotnisko. - Pilot miał cztery wyjścia. Mógł zaczekać. Mógł polecieć na inne lotnisko i wrócić, jak się poprawi pogoda, mógł polecieć na inne lotnisko, gdzie będzie transport, mógł też wrócić do Warszawy - wyliczał Czaban. Generał wyraził przypuszczenie, że kontrola lotów nie tyle poleciła załodze, by nie lądować, co sugerowała zmianę decyzji. Według generała, skoro lotnisko nie było zamknięte, pilot miał prawo przypuszczać, że warunki atmosferyczne nie są aż tak złe, jak podaje wieża. Czaban wyraził przekonanie, że katastrofa 10 kwietnia doczeka się "stuprocentowego wyjaśnienia".

Mówiąc o wyposażeniu pułku specjalnego przewożącego osoby pełniące funkcje w państwie, wiceminister obrony Marcin Idzik powiedział, że kończące się w 2012 roku resursy czterech samolotów Jak-40 nie będą przedłużane. Decyzję, czy jedyny pozostały Tu-154, który w lipcu ma wrócić z remontu generalnego, podejmie kierownictwo resortu i postanowi, czy samolot będzie nadal wozić VIP-ów, czy zostanie przekazany Agencji Mienia Wojskowego, by ta go sprzedała. - To, co się stało 10 kwietnia, wywróciło nam całą koncepcję - powiedział Idzik. Gen. Czaban opowiedział się - gdyby tupolew miał nie wrócić do spec-pułku - za wykorzystaniem go do szybszego i bez przesiadek przerzucania żołnierzy do Afganistanu.

Według Idzika czarter dwóch samolotów Embraer 175 od PLL Lot byłby możliwy w ciągu kilku tygodni. Na pytanie, dlaczego ma to być właśnie ten samolot, odpowiedział, że taki zaproponował Lot, poza tym MON chciało maszyn nowych, nie było zainteresowane mającymi ok. 20 lat, wysłużonymi samolotami Boeing 737. Przyznał, że Embraer przy zasięgu ok. 4 tys. km nie nadaje się do bezpośrednich lotów transatlantyckich, ale - zaznaczył - zdecydowana większość lotów odbywa się w Europie.

PAP, arb