Dziennikarstwo totalne Jana Pospieszalskiego

Dziennikarstwo totalne Jana Pospieszalskiego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Film Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego "Solidarni 2010" tylko formalnie można uznać za dokument. Jego rolą nie było przedstawienie zapisu faktów, ale pokazanie przefiltrowanej podwójnie atmosfery z Krakowskiego Przedmieścia i okolic Wawelu z czasów żałoby. Podwójna filtracja kamerą i poglądami głównych scenarzystów.
W przestrzeni medialnej i politycznej zaczyna się wojna. Wojna o pamięć i jej sposób interpretacji. To nie tylko sprawa tworzenia mitu o Lechu Kaczyńskim i jego "męczeńskiej śmierci" w imię ideałów, ale również próba zdefiniowania na nowo, w oczyszczonej formie pojęć Patriotyzm, Naród, Pamięć. Należy ją oczyścić i stworzyć nową formację, która ma zostać depozytariuszem, jedynym, niepodważalnym, tych pojęć. To formacja, która już nosi nawet nazwę - to Prawdziwi Polacy, w innej formule - Prawi Polacy.

Film spółki Pospieszalski/Stankiewicz jest publicystyką. Nie zapisem świadomości i odczuć Polaków - bo wtedy trzeba by pokazać kilka stron i wielość opinii ludzi, którzy pojawili się w kolejce do Pałacu Namiestnikowskiego i na krakowskich Błoniach, ale publicystyką ordynarną, propagandową. Nie ma na ekranie ani głosów, ani twarzy autorów, co ma świadczyć o bezstronności, ale to wbrew pozorom nie działa na ich korzyść, ponieważ pokazuje dobitniej skalę manipulacji. Tym bardziej, że to oni później dobierali i selekcjonowali materiał. Nie ma pytań na ekranie, ale są za to im, autorom, odpowiadające wypowiedzi, oświadczenia, a czasem wręcz insynuacje. Nie ma pytań i nie ma sprostowań. Po co? Nie są potrzebne, ponieważ tu chodzi o przedstawienie konkretnego planu.

Ten plan to pokazanie na ekranie budzącego się Narodu, Patriotycznego Narodu, tak jak go widzi Pospieszalski i przeciwstawienie go Elitom - Establishmentowi. Jego przedstawicielem ma być Donald Tusk, który "ma krew na rękach", którą zresztą przelał z Rosją. I stąd właśnie bierze się całkowicie "spontaniczny" sprzeciw i głos protestu Narodu. Stankiewicz i Pospieszalski tylko znaleźli się w odpowiednim miejscu i czasie i włączyli kamerę... tak mamy sądzić. Ale przedobrzyli, bo okazało się, że prawie 1/3 filmu zajmuje wypowiedź aktora, tak autentycznego, że aż trzeba mu było podrzucać kwestię zza kadru... I jak to się stało, że wśród 180.000 osób, które w kolejce stało, dominował ten aktor i jego, grana na jednej nucie przez 20 minut, rozpacz.

Pospieszalskiemu chodziło w tym filmie, poza doraźnym celem politycznym, czyli wsparciem kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskie o coś jeszcze innego. On pokazał, jakie idee i wartości są bliskie zwolennikom Prawa i Sprawiedliwości i w jakim zamkniętym świecie żyją. I to właśnie ma być świat i społeczeństwo, ten na nowo sformatowany Naród, jaki chcieliby zaprogramować zwolennicy IV RP. To MY, Naród, Prawi Polacy, oraz ONI, ci z krwią na rękach.

Pomimo formalnych zabiegów, niedoróbek, chropawości, które miały świadczyć o "autentyczności", film jest totalną porażką. Oczywiście, trafi do "przekonanych" zwolenników Prawa i Sprawiedliwości i zwolenników teorii spiskowych, ale zostanie odrzucony przez tych, których miał nawrócić na patriotyzm, takim, jak go widzi Pospieszalski.
Wszystko dlatego, że dziennikarstwo totalne Jana Pospieszalskiego jest równie prymitywne i nachalne, jak anty imperialistyczna propaganda z czasów PRL.