Janusz Palikot zmienił marynarkę, założył okulary, ogłosił swój pogrzeb i… wraca do gry. Poseł z Lublina dowiódł tym samym, że polityki od dawna nie traktuje tylko jako hobby znudzonego milionera. Pytanie tylko co, oprócz nowego image’u, ma nam dziś do zaoferowania wczorajszy Stańczyk.
Pomysł Palikota na politykę był dotychczas prosty. Palikot chciał być Lepperem w aksamitnych rękawiczkach – tak jak lider Samoobrony doszedł do władzy głosami oszukanych przez transformację ustrojową pod hasłem „Balcerowicz musi odejść", tak Palikot chciał porwać za sobą lewicową inteligencję oferując im równie chwytliwe „Kaczyńscy muszą odejść”. Lepper stawiał pługi wzdłuż dróg, a Palikot cytował Gombrowicza i opróżniał „małpki” na ulicach Lublina. Forma diametralnie inna, ale treść podobna.
Śmierć Lecha Kaczyńskiego i zmiana jaka dokonała się w Jarosławie Kaczyńskim (mniejsza o to czy „marketingowa" czy rzeczywista) sprawiła, że pomysł Palikota na zaistnienie w wielkiej polityce wyczerpał się. Co więcej – stał się dla Palikota balastem. Żarty z prezydenta, z których do niedawna wyborcy posła z Lublina zaśmiewali się do rozpuku, dziś stały się synonimem bezsensownego politycznego okrucieństwa. Polityk, który do niedawna spędzał sen z powiek części działaczy PO obawiających się jego wolty i stworzenia własnego ugrupowania – znalazł się na marginesie Platformy, a jego najważniejszy stronnik, Bronisław Komorowski, zaczął deklarować, że poseł najlepiej mu pomaga milcząc.
Fakt, że po tak spektakularnym bankructwie Palikot się nie poddał i właśnie przystępuje do kolejnego budowania swojej pozycji niemal od zera świadczy o tym, że ostatecznie przeszedł on na stronę polityki. Do niedawna pozując na Stańczyka był w dużej mierze jej recenzentem. Dziś, aby pozostać w grze musi wyrzec się samego siebie. Skoro jest na to gotów – to dowód na to, że Palikot ma zamiar związać się ze światem władzy na dłużej – już jako jego pełnoprawny uczestnik.
To czy się mu to uda, zależy od tego, czy za jego nową fryzurą będzie stała też jakaś większa wizja państwa. Jarosław Kaczyński zmienia wizerunek, ale swojego wielkiego projektu – sanacji Polski, pod sztandarem IV RP raczej nie zmieni. Przesuwa tylko akcenty, chce znów zbudować wielką koalicję sił konserwatywnych, które mogłyby – jak w 2005 roku – umożliwić mu realizację tego celu. Natomiast Janusz Palikot po tym jak wyczerpało się hasło „Kaczyńscy muszą odejść" – ma nam niewiele do zaoferowania. Jak miałaby wyglądać Polska Palikota? Jeśli działałaby tak, jak jego najpoważniejszy projekt polityczny, czyli komisja Przyjazne Państwo – to wobec jej marnych dokonań jest to kiepska rekomendacja. A przecież projekt PO, który jest w zasadzie konserwatywno-liberalny, niezbyt współgra z liberalno-lewicową filozofią posła z Lublina.
W obecnej przemianie Palikota, a także w metamorfozie Jarosława Kaczyńskiego kryje się też smutna refleksja pod adresem nas wszystkich – wyborców. Palikot mówi nieskromnie, że „nawet on, król pop-polityki może się zmienić". To prawda. Warto jednak zauważyć, że politycy zmieniają się dziś, bo chcemy tego my, wyborcy. I gdybyśmy wcześniej oburzali się z powodu świńskich ryjów, małpek czy spekulacji na temat tego czym 13-letnie dziewczynki przesłuchiwane przez Gestapo różnią się od Stefana Niesiołowskiego, być może nie potrzeba byłoby śmierci prezydenta i 95 pasażerów Tu-154M, by ucywilizować trochę naszą politykę. Warto o tym pamiętać, bo to od nas zależy, czy politycy znów sięgną po kije i kamienie.
Śmierć Lecha Kaczyńskiego i zmiana jaka dokonała się w Jarosławie Kaczyńskim (mniejsza o to czy „marketingowa" czy rzeczywista) sprawiła, że pomysł Palikota na zaistnienie w wielkiej polityce wyczerpał się. Co więcej – stał się dla Palikota balastem. Żarty z prezydenta, z których do niedawna wyborcy posła z Lublina zaśmiewali się do rozpuku, dziś stały się synonimem bezsensownego politycznego okrucieństwa. Polityk, który do niedawna spędzał sen z powiek części działaczy PO obawiających się jego wolty i stworzenia własnego ugrupowania – znalazł się na marginesie Platformy, a jego najważniejszy stronnik, Bronisław Komorowski, zaczął deklarować, że poseł najlepiej mu pomaga milcząc.
Fakt, że po tak spektakularnym bankructwie Palikot się nie poddał i właśnie przystępuje do kolejnego budowania swojej pozycji niemal od zera świadczy o tym, że ostatecznie przeszedł on na stronę polityki. Do niedawna pozując na Stańczyka był w dużej mierze jej recenzentem. Dziś, aby pozostać w grze musi wyrzec się samego siebie. Skoro jest na to gotów – to dowód na to, że Palikot ma zamiar związać się ze światem władzy na dłużej – już jako jego pełnoprawny uczestnik.
To czy się mu to uda, zależy od tego, czy za jego nową fryzurą będzie stała też jakaś większa wizja państwa. Jarosław Kaczyński zmienia wizerunek, ale swojego wielkiego projektu – sanacji Polski, pod sztandarem IV RP raczej nie zmieni. Przesuwa tylko akcenty, chce znów zbudować wielką koalicję sił konserwatywnych, które mogłyby – jak w 2005 roku – umożliwić mu realizację tego celu. Natomiast Janusz Palikot po tym jak wyczerpało się hasło „Kaczyńscy muszą odejść" – ma nam niewiele do zaoferowania. Jak miałaby wyglądać Polska Palikota? Jeśli działałaby tak, jak jego najpoważniejszy projekt polityczny, czyli komisja Przyjazne Państwo – to wobec jej marnych dokonań jest to kiepska rekomendacja. A przecież projekt PO, który jest w zasadzie konserwatywno-liberalny, niezbyt współgra z liberalno-lewicową filozofią posła z Lublina.
W obecnej przemianie Palikota, a także w metamorfozie Jarosława Kaczyńskiego kryje się też smutna refleksja pod adresem nas wszystkich – wyborców. Palikot mówi nieskromnie, że „nawet on, król pop-polityki może się zmienić". To prawda. Warto jednak zauważyć, że politycy zmieniają się dziś, bo chcemy tego my, wyborcy. I gdybyśmy wcześniej oburzali się z powodu świńskich ryjów, małpek czy spekulacji na temat tego czym 13-letnie dziewczynki przesłuchiwane przez Gestapo różnią się od Stefana Niesiołowskiego, być może nie potrzeba byłoby śmierci prezydenta i 95 pasażerów Tu-154M, by ucywilizować trochę naszą politykę. Warto o tym pamiętać, bo to od nas zależy, czy politycy znów sięgną po kije i kamienie.