Tuż po katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem krążyła plotka, pogłoska, że obie najsilniejsze partie polityczne, Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość, dojdą do porozumienia i w wyborach prezydenckich wystawią wspólnego, ponadpartyjnego, koncyliacyjnego kandydata "zjednoczonej prawicy". Były już nawet pewne kandydatury, mówiono o którymś z byłych prezesów Trybunału Konstytucyjnego, czy o prezesie PAN, profesorze Michale Kleiberze. Nie były to tylko chyba pogłoski, ponieważ niektórzy z polityków obu formacji nie zaprzeczają, że tego rodzaju konsultacje były prowadzone. Chyba jednak nieufność głównych polityków obu formacji była, i jest w dalszym ciągu, przeszkodą do zbudowania takiego porozumienia.
Pomysł jednak nie umiera. Ma on jednak inną formułę. Teraz tym wspólnym kandydatem miałby zostać Jarosław Kaczyński.
Szef PiS-u w swoich wypowiedziach prezentuje się nam jako zupełnie nowy polityk. Wywiad, jakiego udzielił gazecie "Rzeczpospolita" pokazuje nam kogoś, kogo do tej pory nie znaliśmy. Kogoś, kogo nie mogliśmy sobie nawet wyobrazić. Wszystkie przemiany i otwarcia, jakie przeżyliśmy w ciągu ostatnich lat, to nic w porównaniu z tym, co zafundował nam Kaczyński w tych kilku minutach nagrania video, przesłaniu pojednania do Rosjan, i w kilku tysiącach znaków wywiadu. Nie tylko mówi zupełnie innym językiem, ale zupełnie o innych sprawach. Nie padają słowa układzie, anty-pisowskim spisku mediów, szarej sieci, o postkomunistach, no i o IV RP. Zresztą Jarosław Kaczyński nie chce mówić o swoim koronnym pomyśle, lecz o przyszłości. On, który praktycznie całą swoją karierę zbudował na negacji porządku społecznego, konsensusu państwa III RP, który, jeżeli nawet mówił o przyszłości, to projekty osadzał o przeszłość. Żadnych spraw rozliczeń, wszystkich tych dezubekizacji i dekomunizacji. Nie ma podziału na Polskę liberalną (łże Polskę...) i solidarną. Zastanawiam się, czy to jest właśnie to przesłanie i testament zmarłego brata, Lecha?
Kaczyński, jak się wydaje, nie tylko inaczej mówi i się zachowuje, ale również inaczej myśli. Tak, jakby wgrano mu nowy zestaw doświadczeń i informacji, coś takiego jak z "Pamięci absolutnej" z opowiadania Philipa K. Dicka. To dość dziwne, ponieważ Jarosław Kaczyński pamięć do tej pory miał doskonałą, wręcz był pamiętliwy...
Na szczęście zbiorowa pamięć społeczna nie szwankuje, a w razie wypadku można w internecie, który ma pamięć "wieczną" znaleźć wiele wypowiedzi, sformułowań, opinii, które tak głęboko zapadły w pamięć, że Kaczyński dalej ma wielkie grono tych, którzy mu nie wierzą. I nie uwierzą. Nie wystarczy bowiem tylko powiedzieć - "teraz mówmy o przyszłości", trzeba się rozliczyć ze swoją przeszłością polityczną. Jeżeli Jarosław Kaczyńskie i jego formacja polityczna nie dokonają politycznej ekspiacji, nie stwierdzą, że projekt IV RP był obarczony błędem braku szacunku dla demokracji, społeczeństwa i państwa, to rozliczenie - i porozumienie - nie będzie możliwe.
Nie łudźmy się jednak, że poza gładkimi słowami i propozycjami rozmów ponad podziałami politycznymi o służbie zdrowia, czy budowie autostrad usłyszmy coś, co mogłoby oznaczać przełom polityczny i nowe, autentyczne otwarcie. Wszytko to jest niczym innym, niż polityczną, marketingową strategią, obliczoną zresztą nie tylko na potrzeby kampanii prezydenckiej, ale również na potrzeby zamiany wizerunku i kursu całej partii Kaczyńskiego. Retoryka wywiadu wskazuje, że jego doradcy przekonali go, że trzymanie twardego kursu politycznego, opieranie się o stały, ortodoksyjny elektorat, to zamykanie się w politycznym getcie. Bo w Polsce te mityczne centrum (a tak naprawdę elektorat bierny, bez poglądów i wiedzy politycznej), jest duży, dużo większy, niż w innych krajach o dłuższym stażu demokratycznym. To jest grupa sięgająca nawet 40% całego elektoratu.
Założeniem kampanii Platformy Obywatelskiej i Bronisława Komorowskiego było to, aby pokazać kandydata jako spokojnego człowieka środka, ojca narodu, państwowca, na tle Lecha Kaczyńskiego, który oprócz swojego brata był drugą egzemplifikacją projektu IV RP. Tu jednak okazuje się, że naprzeciwko mamy zupełnie innego kandydata - człowieka konsensusu, dialogu, dyskursu społecznego, umiarkowania. Przynajmniej tak to wygląda w wywiadzie, na nagraniach video. No, i jak jeszcze pokazują polskie brukowce, "Super Express" i "Fakt", człowieka rodzinnego, kochającego dzieci. W to ostanie zresztą jestem gotów uwierzyć, ponieważ jak sądzę jego siostrzenica i przyjaciele polityczni robią wszystko, aby nie pozostawał sam w takiej trudnej, osobistej sytuacji. Tylko dlaczego od razu w świetle flesza aparatu fotograficznego?
Już w najbliższą sobotę, na warszawskim wiecu wyborczym kandydata PiS-u okaże się, na ile Jarosław Kaczyński jest zdeterminowany, aby ten nowy projekt polityczny dalej prowadzić i eksploatować. Doświadczenia ponad miesiąca, jak minął od katastrofy pokazują, że nie będzie to wcale takie łatwe. Środowiska medialne, reprezentowane przez "Rzeczpospolitą", "Gazetę Polską", Radio Maryja, niektórych innych dziennikarzy prawicowych, cześć mediów publicznych, aż dyszą rządzą walki i podtrzymania wrzenia społecznego, jakie wśród twardego elektoratu dało się zauważyć (quasi film dokumentalny Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego, "Solidarni 2010"). Już pojawiają się opinię, że odejście od kanonicznego programu IV RP i podziału Polski na liberałów i "odrzuconych", może spowodować efekt odwrotny od zamierzonego. Bo właściwie, czy w centrum jest miejsce na dwóch dobrych wujków?
Platforma Obywatelska spokojnie nie reaguje na nowe sygnały idący z obozu Prawa i Sprawiedliwości. Robi swoje, Bronisław Komorowski po pewnym zastoju i wahnięciu się sondaży, wziął się do roboty (choć im więcej się pokazuje, tym więcej gaf popełnia), wspierany przez premiera. Politycy PO wypowiadają się sceptycznie o pomyśle restauracji idei POPiS-u, czując się silni swoimi wyborcami. A na przeciwko Jarosława Kaczyńskiego wystawili swojego politycznego Stańczyka, Janusza Palikota. Będzie skupiał na sobie uwagę i będzie doskonała przeciwwagą dla niego. Już jest znów w mediach...
Rów, jaki został wykopany pomiędzy PO i PiS w roku 2005, a był skutecznie pogłębiany przez obie formacje przez ostanie pięć lat, jest nie do zasypania. Pokolenie polityków, którzy mają swoje korzenie w opozycji demokratyczne, wchodzi w okres schyłkowy. Tak naprawdę do funkcjonowania na scenie politycznej pozostaje im co najwyżej dekada. I to, co jest dziś grą polityczną na potrzeby kampanii, może kiedyś przerodzi się w nowe projekty. Ale to jeszcze kilka lat...
Szef PiS-u w swoich wypowiedziach prezentuje się nam jako zupełnie nowy polityk. Wywiad, jakiego udzielił gazecie "Rzeczpospolita" pokazuje nam kogoś, kogo do tej pory nie znaliśmy. Kogoś, kogo nie mogliśmy sobie nawet wyobrazić. Wszystkie przemiany i otwarcia, jakie przeżyliśmy w ciągu ostatnich lat, to nic w porównaniu z tym, co zafundował nam Kaczyński w tych kilku minutach nagrania video, przesłaniu pojednania do Rosjan, i w kilku tysiącach znaków wywiadu. Nie tylko mówi zupełnie innym językiem, ale zupełnie o innych sprawach. Nie padają słowa układzie, anty-pisowskim spisku mediów, szarej sieci, o postkomunistach, no i o IV RP. Zresztą Jarosław Kaczyński nie chce mówić o swoim koronnym pomyśle, lecz o przyszłości. On, który praktycznie całą swoją karierę zbudował na negacji porządku społecznego, konsensusu państwa III RP, który, jeżeli nawet mówił o przyszłości, to projekty osadzał o przeszłość. Żadnych spraw rozliczeń, wszystkich tych dezubekizacji i dekomunizacji. Nie ma podziału na Polskę liberalną (łże Polskę...) i solidarną. Zastanawiam się, czy to jest właśnie to przesłanie i testament zmarłego brata, Lecha?
Kaczyński, jak się wydaje, nie tylko inaczej mówi i się zachowuje, ale również inaczej myśli. Tak, jakby wgrano mu nowy zestaw doświadczeń i informacji, coś takiego jak z "Pamięci absolutnej" z opowiadania Philipa K. Dicka. To dość dziwne, ponieważ Jarosław Kaczyński pamięć do tej pory miał doskonałą, wręcz był pamiętliwy...
Na szczęście zbiorowa pamięć społeczna nie szwankuje, a w razie wypadku można w internecie, który ma pamięć "wieczną" znaleźć wiele wypowiedzi, sformułowań, opinii, które tak głęboko zapadły w pamięć, że Kaczyński dalej ma wielkie grono tych, którzy mu nie wierzą. I nie uwierzą. Nie wystarczy bowiem tylko powiedzieć - "teraz mówmy o przyszłości", trzeba się rozliczyć ze swoją przeszłością polityczną. Jeżeli Jarosław Kaczyńskie i jego formacja polityczna nie dokonają politycznej ekspiacji, nie stwierdzą, że projekt IV RP był obarczony błędem braku szacunku dla demokracji, społeczeństwa i państwa, to rozliczenie - i porozumienie - nie będzie możliwe.
Nie łudźmy się jednak, że poza gładkimi słowami i propozycjami rozmów ponad podziałami politycznymi o służbie zdrowia, czy budowie autostrad usłyszmy coś, co mogłoby oznaczać przełom polityczny i nowe, autentyczne otwarcie. Wszytko to jest niczym innym, niż polityczną, marketingową strategią, obliczoną zresztą nie tylko na potrzeby kampanii prezydenckiej, ale również na potrzeby zamiany wizerunku i kursu całej partii Kaczyńskiego. Retoryka wywiadu wskazuje, że jego doradcy przekonali go, że trzymanie twardego kursu politycznego, opieranie się o stały, ortodoksyjny elektorat, to zamykanie się w politycznym getcie. Bo w Polsce te mityczne centrum (a tak naprawdę elektorat bierny, bez poglądów i wiedzy politycznej), jest duży, dużo większy, niż w innych krajach o dłuższym stażu demokratycznym. To jest grupa sięgająca nawet 40% całego elektoratu.
Założeniem kampanii Platformy Obywatelskiej i Bronisława Komorowskiego było to, aby pokazać kandydata jako spokojnego człowieka środka, ojca narodu, państwowca, na tle Lecha Kaczyńskiego, który oprócz swojego brata był drugą egzemplifikacją projektu IV RP. Tu jednak okazuje się, że naprzeciwko mamy zupełnie innego kandydata - człowieka konsensusu, dialogu, dyskursu społecznego, umiarkowania. Przynajmniej tak to wygląda w wywiadzie, na nagraniach video. No, i jak jeszcze pokazują polskie brukowce, "Super Express" i "Fakt", człowieka rodzinnego, kochającego dzieci. W to ostanie zresztą jestem gotów uwierzyć, ponieważ jak sądzę jego siostrzenica i przyjaciele polityczni robią wszystko, aby nie pozostawał sam w takiej trudnej, osobistej sytuacji. Tylko dlaczego od razu w świetle flesza aparatu fotograficznego?
Już w najbliższą sobotę, na warszawskim wiecu wyborczym kandydata PiS-u okaże się, na ile Jarosław Kaczyński jest zdeterminowany, aby ten nowy projekt polityczny dalej prowadzić i eksploatować. Doświadczenia ponad miesiąca, jak minął od katastrofy pokazują, że nie będzie to wcale takie łatwe. Środowiska medialne, reprezentowane przez "Rzeczpospolitą", "Gazetę Polską", Radio Maryja, niektórych innych dziennikarzy prawicowych, cześć mediów publicznych, aż dyszą rządzą walki i podtrzymania wrzenia społecznego, jakie wśród twardego elektoratu dało się zauważyć (quasi film dokumentalny Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego, "Solidarni 2010"). Już pojawiają się opinię, że odejście od kanonicznego programu IV RP i podziału Polski na liberałów i "odrzuconych", może spowodować efekt odwrotny od zamierzonego. Bo właściwie, czy w centrum jest miejsce na dwóch dobrych wujków?
Platforma Obywatelska spokojnie nie reaguje na nowe sygnały idący z obozu Prawa i Sprawiedliwości. Robi swoje, Bronisław Komorowski po pewnym zastoju i wahnięciu się sondaży, wziął się do roboty (choć im więcej się pokazuje, tym więcej gaf popełnia), wspierany przez premiera. Politycy PO wypowiadają się sceptycznie o pomyśle restauracji idei POPiS-u, czując się silni swoimi wyborcami. A na przeciwko Jarosława Kaczyńskiego wystawili swojego politycznego Stańczyka, Janusza Palikota. Będzie skupiał na sobie uwagę i będzie doskonała przeciwwagą dla niego. Już jest znów w mediach...
Rów, jaki został wykopany pomiędzy PO i PiS w roku 2005, a był skutecznie pogłębiany przez obie formacje przez ostanie pięć lat, jest nie do zasypania. Pokolenie polityków, którzy mają swoje korzenie w opozycji demokratyczne, wchodzi w okres schyłkowy. Tak naprawdę do funkcjonowania na scenie politycznej pozostaje im co najwyżej dekada. I to, co jest dziś grą polityczną na potrzeby kampanii, może kiedyś przerodzi się w nowe projekty. Ale to jeszcze kilka lat...