Dowódca Jaka-40 potwierdza, że ostrzegał załogę Tu-154M o złych warunkach pogodowych. - To normalne gdy dwie załogi wykonują lot na to samo lotnisko, jeżeli zauważymy jakąś anomalię, silną turbulencję lub pogarszające się warunki meteorologiczne informujemy o tym kolegów, którzy są w powietrzu. Tak było też w tym wypadku - wyjaśnia. Nie chce jednak powiedzieć, czy odradzał kolegom lądowanie. Zasłania się tajemnicą śledztwa. - Jedno z ostatnich zdań jakie pamiętam to jak Robert po wysłuchaniu informacji o mgle mówi: "dzięki, porozmawiam o tym z Arkiem". Chodzi o dowódcę załogi, mjr. Arkadiusza Protasiuka. Potem padło pytanie ze strony Arka jak nam poszło. Powiedziałem, że nam się udało, ale zawsze tak mówię po wylądowaniu - opisuje tamten feralny poranek pilot.
Pilot Jaka-40 o 10 kwietnia: nam się udało
Dodano: / Zmieniono:
- Z budynku wieży kontrolnej lotniska Siewiernyj koło Smoleńska wyszedł mężczyzna w mundurze. Zapytałem: gdzie jest nasz Tupolew? Odleciał - wspomina w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" moment katastrofy w Smoleńsku dowódca Jaka 40 por. Artur Wosztyl. Jak-40, z dziennikarzami na pokładzie wylądował w Smoleńsku kilkadziesiąt minut przed planowanym lądowaniem Tu-154M. - Kilka chwil później rozległy się syreny alarmowe - dodaje.
Por. Wosztyl wspomina, że już w momencie lądowania Jaka-40 warunki na lotnisku były trudne i ciągle się pogarszały. W rozmowie z TVN24 sprecyzował, że początkowo informowano ich, że widzialność na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku wynosi 4 tysiące metrów. Kiedy Jak-40 rozpoczął lądowanie widzialność zmniejszyła się do 1500 metrów.