Pamiętam program publicystyczny z bodaj 2004 roku, w którym starli się ze sobą Jan Maria Rokita i Andrzej Lepper. Rokita, na fali sukcesów w komisji śledczej snuł poważne rozważania na temat naprawy Rzeczpospolitej, ale Lepper szybko mu je przerywał kolejnymi bon motami w stylu „Balcerowicz musi odejść”, albo „Oni już rządzili”. Po kilku takich słownych przepychankach Rokita dał za wygraną. Mówił już tylko Andrzej Lepper, a Rokita tylko przewracał oczyma. W starciu argumentów z bezczelnością – tryumfowała zdecydowanie ta druga.
Ta rozmowa z zamierzchłych czasów (wtedy Rokita razem z Jarosławem Kaczyńskim rozmawiali o przyszłej koalicji PO-PiS! Prawdziwa prehistoria współczesnej polityki) przypomniała mi się, gdy czytałem wywiad z Januszem Palikotem w piątkowej „Rzeczpospolitej". Palikot ogłosił się w nim Chrystusem, wyjaśnił, że Jarosławem Kaczyńskim kierował szatan, oraz zażądał, by lider PiS przedstawił zaświadczenie o stanie swojego zdrowia psychicznego. I to wszystko pięć dni po tym, jak poseł PO w innym wywiadzie zadeklarował, że stary Janusz Palikot umarł. Cóż – najwyraźniej udało mu się zmartwychwstać. Może dlatego poseł z Lublina porównuje się do Chrystusa.
Janusz Palikot najwyraźniej znów uwierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę. Wyjaśnienie jego powrotu do korzeni można znaleźć na blogu polityka. 21 maja poseł z Lublina ogłosił tryumfalnie, że „Powódź zalała żałobę". Innymi słowy, zdaniem Palikota, jedna tragedia „przykryła” drugą. Śmierć prezydenta, którego Palikot upokarzał na wszystkie możliwe sposoby, sprawiła, że trafił na margines polityki. Na krótko. Teraz, gdy najpoważniejszym problemem Polaków jest walka z żywiołem, Palikot uznał, że grzechy zostały mu zapomniane. A skoro powódź go rozgrzeszyła to teraz można grzeszyć znowu. Zwłaszcza, że dotychczas przynosił to poważne profity.
Zasygnalizowane na wstępie skojarzenie z Lepperem nie jest ani trochę abstrakcyjne. Palikot, miłośnik Gombrowicza, zajmujący się w wolnych chwilach pisaniem książki o poezji Jana Lechonia – w polityce stosuje dokładnie te same metody, co Andrzej Lepper. Ma bogatszy słownik, potrafi tworzyć ciekawsze konstrukcje zdaniowe – ale treść jego wywodów o Kaczyńskim, albo kolejne quasi-intelektualne rozważania na blogu są inteligencką wersją mantry przewodniczącego Samoobrony, który odpowiedź na każde pytanie zaczynał od apelu „Balcerowicz musi odejść". Bezczelna pewność z jaką wygłaszał to zdanie sprawiała, że jego kontrdyskutant znajdował się sytuacji bez wyjścia. Bo jakakolwiek forma polemiki zmuszała przeciwników Leppera do tłumaczenia, dlaczego Balcerowicz nie musi odejść, a to wymagało jakiegoś dłuższego wywodu, który Lepper szybko przerywał kpinami, że to tylko słowa, a fakt są takie, że… Balcerowicz musi odejść. Poza tym polemika nobilitowała Leppera jako polityka, który przedstawia pewną diagnozę rzeczywistości, która warta jest dyskusji. Z drugiej strony brak polemiki był traktowany przez Leppera jako przyznawanie mu racji – co przewodniczący Samoobrony zawsze skrzętnie odnotowywał.
Z Palikotem jest dokładnie tak samo. Trudno z nim polemizować kiedy stwierdza, że Kaczyńskim kierował szatan. Bo właściwie jak udowodnić, że nie kierował? Jak odnieść się do niewinnego z pozoru pytania, które Palikot zamieszcza na swoim blogu, a które brzmi: „O czym rozmawiał Jarosław Kaczyński z Lechem na kilka minut przed śmiercią? Dlaczego ta SPRAWA JEST TAJEMNICĄ?". Przecież Palikot tylko pyta. Wprawdzie jest to pytanie równie niewinne, jak znana z lekcji retoryki presupozycja: „Czy to prawda, że przestał pan bić żonę?”, na którą nie sposób lapidarnie odpowiedzieć (bo zarówno odpowiedź „tak”, jak i „nie” stawia nas w kiepskiej pozycji), ale przecież stawiania pytań zabronić nie można. Lepper też tylko pytał Cimoszewicza, Olechowskiego i Tuska o to jak grube miliony wzięli od rozmaitych mafii. Pytać każdy może.
Kilka dni temu, po wywiadzie w „Newsweeku" zastanawiałem się, w jaki sposób Palikot napełni swoją obecność w polityce treścią. Teraz już wiem, że nie ma takiego zamiaru. Pozujący na intelektualistę poseł z Lublina nie ma zamiaru odkładać bejsbolowego kija, którym demoluje dyskurs publiczny. Jego wywody o pop-polityce, nowej jakości, etc. można włożyć między bajki. Chodzi o znaną od wieków metodę stosowaną przez populistów – mówić dużo i radykalnie. I rzucać w przeciwnika błotem jak najczęściej. Zawsze się coś przylepi.
Czy na posła z Lublina nie ma rady? Jest. Palikota zabije to, co zabiło Leppera i innych populistów – niezależnie od tego czy nosili waciaki czy modne marynarki. Zabije go pierwsze stanowisko publiczne, które zacznie sprawować. Bo póki jest się blogerem i gwiazdą polityczno-medialnego show, która odpowiada tylko za własną fryzurę – można być kolorową wydmuszką. Ale kiedy trzeba wziąć odpowiedzialność za losy kraju formę należy wypełnić treścią. Dlatego życzę Palikotowi fotela ministra, albo nawet i premiera. Polska przeżyła już większe nieszczęścia w swojej historii.
Janusz Palikot najwyraźniej znów uwierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę. Wyjaśnienie jego powrotu do korzeni można znaleźć na blogu polityka. 21 maja poseł z Lublina ogłosił tryumfalnie, że „Powódź zalała żałobę". Innymi słowy, zdaniem Palikota, jedna tragedia „przykryła” drugą. Śmierć prezydenta, którego Palikot upokarzał na wszystkie możliwe sposoby, sprawiła, że trafił na margines polityki. Na krótko. Teraz, gdy najpoważniejszym problemem Polaków jest walka z żywiołem, Palikot uznał, że grzechy zostały mu zapomniane. A skoro powódź go rozgrzeszyła to teraz można grzeszyć znowu. Zwłaszcza, że dotychczas przynosił to poważne profity.
Zasygnalizowane na wstępie skojarzenie z Lepperem nie jest ani trochę abstrakcyjne. Palikot, miłośnik Gombrowicza, zajmujący się w wolnych chwilach pisaniem książki o poezji Jana Lechonia – w polityce stosuje dokładnie te same metody, co Andrzej Lepper. Ma bogatszy słownik, potrafi tworzyć ciekawsze konstrukcje zdaniowe – ale treść jego wywodów o Kaczyńskim, albo kolejne quasi-intelektualne rozważania na blogu są inteligencką wersją mantry przewodniczącego Samoobrony, który odpowiedź na każde pytanie zaczynał od apelu „Balcerowicz musi odejść". Bezczelna pewność z jaką wygłaszał to zdanie sprawiała, że jego kontrdyskutant znajdował się sytuacji bez wyjścia. Bo jakakolwiek forma polemiki zmuszała przeciwników Leppera do tłumaczenia, dlaczego Balcerowicz nie musi odejść, a to wymagało jakiegoś dłuższego wywodu, który Lepper szybko przerywał kpinami, że to tylko słowa, a fakt są takie, że… Balcerowicz musi odejść. Poza tym polemika nobilitowała Leppera jako polityka, który przedstawia pewną diagnozę rzeczywistości, która warta jest dyskusji. Z drugiej strony brak polemiki był traktowany przez Leppera jako przyznawanie mu racji – co przewodniczący Samoobrony zawsze skrzętnie odnotowywał.
Z Palikotem jest dokładnie tak samo. Trudno z nim polemizować kiedy stwierdza, że Kaczyńskim kierował szatan. Bo właściwie jak udowodnić, że nie kierował? Jak odnieść się do niewinnego z pozoru pytania, które Palikot zamieszcza na swoim blogu, a które brzmi: „O czym rozmawiał Jarosław Kaczyński z Lechem na kilka minut przed śmiercią? Dlaczego ta SPRAWA JEST TAJEMNICĄ?". Przecież Palikot tylko pyta. Wprawdzie jest to pytanie równie niewinne, jak znana z lekcji retoryki presupozycja: „Czy to prawda, że przestał pan bić żonę?”, na którą nie sposób lapidarnie odpowiedzieć (bo zarówno odpowiedź „tak”, jak i „nie” stawia nas w kiepskiej pozycji), ale przecież stawiania pytań zabronić nie można. Lepper też tylko pytał Cimoszewicza, Olechowskiego i Tuska o to jak grube miliony wzięli od rozmaitych mafii. Pytać każdy może.
Kilka dni temu, po wywiadzie w „Newsweeku" zastanawiałem się, w jaki sposób Palikot napełni swoją obecność w polityce treścią. Teraz już wiem, że nie ma takiego zamiaru. Pozujący na intelektualistę poseł z Lublina nie ma zamiaru odkładać bejsbolowego kija, którym demoluje dyskurs publiczny. Jego wywody o pop-polityce, nowej jakości, etc. można włożyć między bajki. Chodzi o znaną od wieków metodę stosowaną przez populistów – mówić dużo i radykalnie. I rzucać w przeciwnika błotem jak najczęściej. Zawsze się coś przylepi.
Czy na posła z Lublina nie ma rady? Jest. Palikota zabije to, co zabiło Leppera i innych populistów – niezależnie od tego czy nosili waciaki czy modne marynarki. Zabije go pierwsze stanowisko publiczne, które zacznie sprawować. Bo póki jest się blogerem i gwiazdą polityczno-medialnego show, która odpowiada tylko za własną fryzurę – można być kolorową wydmuszką. Ale kiedy trzeba wziąć odpowiedzialność za losy kraju formę należy wypełnić treścią. Dlatego życzę Palikotowi fotela ministra, albo nawet i premiera. Polska przeżyła już większe nieszczęścia w swojej historii.