Rodziny pasażerów Tu154M zaznaczyły w liście, że lepiej, niż ktokolwiek inny rozumieją potrzebę poznania prawdy w sprawie katastrofy. "Zapewniamy, że w każdej rodzinie, która 10 kwietnia 2010 roku straciła swoją Najważniejszą Na Świecie Osobę, jest naturalna potrzeba odpowiedzi na dziesiątki, jeśli nie setki pytań: co się stało, dlaczego spadł samolot, z którym nie miało prawa zdarzyć się nic złego, kto zawiódł, co zawiodło..." - czytamy w liście. "Ale jesteśmy jak najdalej od mówienia: to wynik fanfaronady załogi, że decyzja pilota była samobójstwem, że piloci przecenili swoje umiejętności, a tak w ogóle - byli naprędce zebraną grupą kompletnie niezgranych ze sobą ludzi" - podkreśliły rodziny pasażerów. Sygnatariusze listu zaznaczyli, iż są "głęboko przekonani, że na pokładzie tego samolotu nie było samobójców gotowych poświęcić życie swoje i innych, byle tylko udowodnić, że i tym razem się uda". "Prosimy, weźcie pod uwagę, jak bardzo słowa mogą dotykać tych, którzy zostali... żony, mężów, rodziców, dzieci, narzeczonych" - zaapelowali.
Autorzy listu przypominają, że ppłk Marek Miłosz, który pilotował śmigłowiec Mi-8 z ówczesnym premierem Leszkiem Millerem na pokładzie, który rozbił się w 2003 roku, długo był "odsądzany od czci i wiary, nazywany winnym, lekceważącym procedury, stawiany przed wojskowymi sądami". "Walkę o swój honor wygrał po sześciu latach. Ale miał zasadniczą przewagę nad pilotami rządowego Tupolewa: mógł się bronić. To prawda - w jego katastrofie nikt nie zginął, ale przecież w postępowaniu karnym nie było to w najmniejszym stopniu okolicznością łagodzącą" - napisano w liście.
"Zatem - apelujemy i prosimy: powstrzymajcie się przed wydawaniem sądów. Tym bardziej, że w tej sprawie nic nie jest jasne, proste i oczywiste. Nie bądźcie Katonami, nie miotajcie oskarżeń" - napisały rodziny pasażerów. "Czy i tym razem - każdy musi być sędzią w swoim własnym prywatnym trybunale?" - pytają.
PAP, arb