- Uważam tylko, że PiS pokazuje prawdziwą twarz, taką złą, którą pamiętamy jeszcze sprzed kampanii wyborczej - powiedział Schetyna w czwartek dziennikarzom w Sejmie. Prezes PiS Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Gazety Polskiej" powiedział m.in., że w drodze na miejsce katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem 10 kwietnia ścigał się z nim premier Donald Tusk. O tym, że premier "ścigał się" z autokarem Kaczyńskiego, mówił też w TVN24 poseł PiS Joachim Brudziński.
Walka o władzę w PiS?
Zdaniem Schetyny, ostatnie wypowiedzi polityków PiS mogą być wynikiem wewnętrznej walki w tej partii. - Na pewno źle, że traci na tym debata publiczna i styl polityki, bo wydawało się, że zrobiliśmy dużo, żeby ten styl odmienić - ocenił marszałek Sejmu. Jak zauważył, b. szefowa sztabu wyborczego J. Kaczyńskiego Joanna Kluzik-Rostkowska oraz b. rzecznik sztabu Paweł Poncyljusz podczas kampanii byli bardzo aktywni, a "dzisiaj w ogóle ich nie widać w PiS-ie". "Więc uważam, że taka jest decyzja PiS" - zaznaczył marszałek.
Jego zdaniem, Kluzik-Rostkowska i Poncyljusz przestali być "twarzami PiS-u, bo byli tylko na użytek kampanii wyborczej". Jak dodał, kampania się skończyła i "twarzami PiS-u są znowu prezes Kaczyński w starej formie i Joachim Brudziński". "Taki jest PiS" - podkreślił Schetyna. "Ostrzegaliśmy, że tak będzie, że po wyborach wszystko wróci do normy. Nie wiedziałem, że tak szybko" - powiedział.
Pytany, czy pretekstu politykom PiS nie dają czasem wypowiedzi wiceszefa klubu PO Janusza Palikota, odpowiedział, że nie. "Tutaj tym zajmują się najważniejsze osoby w PiS-ie, prezes i sekretarz generalny" - zaznaczył. Na stwierdzenie, że Palikot jest wiceszefem klubu, Schetyna odpowiedział: "Ale Palikot jest Palikotem".
Palikot powiedział w czwartek w Radiu ZET m.in. że uważa, iż według najbardziej prawdopodobnej hipotezy Lech Kaczyński jest winny katastrofy smoleńskiej i nie powinien być pochowany na Wawelu. Jak dodał, oczekuje od kard. Stanisława Dziwisza i biskupów, że "wyprowadzą" Lecha Kaczyńskiego z Wawelu.
PiS grzmi
Rzecznik klubu PiS Mariusz Błaszczak, odnosząc się do słów Palikota, zaapelował do premiera Donalda Tuska i prezydenta elekta Bronisława Komorowskiego "o zajęcie stanowiska w tej sprawie". W ocenie Błaszczaka, jeśli politycy ci nie zajmą się tymi wypowiedziami, będzie to oznaczać, że utożsamiają się z ich treścią.
Z kolei poseł PiS Karol Karski, odnosząc się do zarzutów polityków PO, że PiS stonował swą retorykę na użytek kampanii wyborczej przyznał, że w kampanii istniała niepisana umowa, że kwestia katastrofy smoleńskiej nie będzie poruszana. Jednak - jak zastrzegł - politycy tej partii zapowiadali, że po wyborach przyjdzie czas, aby wyjaśnić jej przyczyny.
"Rodziny ofiar mają prawo poznać prawdę" - podkreślał Karski. Jak ocenił, politycy PiS są wręcz zmuszani do tłumaczenia się z tego, że chcą poznać prawdę w sprawie katastrofy smoleńskiej. "Przez trzy miesiące od tragedii liczyliśmy, że postępowanie da jakieś wyniki, tak się jednak nie stało - dodał.
- Jarosław Kaczyński stracił tam brata i bratową, my straciliśmy przyjaciół, koleżanki i kolegów, cały czas odczuwamy ogromny ból. Jak można sądzić, że o nich zapomnimy - mówił poseł. Karski, który był wraz z prezesem PiS na miejscu katastrofy 10 kwietnia, ocenił, że rzecznik rządu Paweł Graś w środę w TVN24 "przekazywał nieprawdziwe informacje" na temat obecności J.Kaczyńskiego w Smoleńsku. Graś zapewniał, że premier Donald Tusk nie ścigał się z Jarosławem Kaczyńskim w drodze na miejsce katastrofy prezydenckiego samolotu. "Nie mogło dojść do żadnego wyścigu" - mówił. Rzecznik zaprzeczał też, by w Smoleńsku miała miejsce sytuacja opisana we wtorek w TVN24 przez Joachima Brudzińskiego. Brudziński mówił m.in., że na miejscu katastrofy współpracownicy premiera "pytali, którym wejściem będzie wchodził +Kaczor+" i odpowiadali: "Tym? To my sp... tamtym". Brudziński mówił też, że premier Tusk spotkał się z premierem Władimirem Putinem pod namiotem, bo padał deszcz, a "parę metrów dalej, na błocie, na zwykłej czarnej folii, zostawił ciało prezydenta Rzeczpospolitej w ruskiej trumnie".
Bez błota
- Na miejsce katastrofy było jedno wejście, jeden wjazd, więc nie mogło być żadnej dyskusji o tym, którym wejściem przyjedzie "Kaczor". To są bzdury. Nieprawdą jest, że padał deszcz. Nieprawdą jest, że ciało pana prezydenta leżało na folii - odpowiadał w środę Graś. Według niego ciało Lecha Kaczyńskiego leżało na noszach przykryte białym płótnem.
- Dziwi mnie aż tak wielka nerwowość po tamtej stronie, zobaczyłem wysokiego urzędnika państwowego, który po prostu szedł w zaparte" - w ten sposób do słów Grasia odniósł się Karski. Jak podkreślił, prezes PiS i towarzyszące mu osoby jechały własną kolumną, którą otwierał jadący na sygnale radiowóz milicyjny, za nim jechał nieoznakowany samochód z funkcjonariuszami rosyjskich służb, następnie autokar, auto polskiego konsulatu, konwój zamykała karetka na sygnale. - To był regularny konwój, to że on był zwalniany, jest bezdyskusyjne, jechaliśmy 20-25 km/h, tak że wyprzedzały nas wszystkie jadące w tym samym kierunku prywatne samochody - mówił Karski.Dodał, że mówili o tym nawet milicjanci, którzy pytani dlaczego kolumna jedzie tak wolno odparli, że mają takie polecenie, ponieważ jedzie druga polska kolumna, która musi dojechać do Smoleńska pierwsza. - Podobnie było przed bramą lotniska, Rosjanie przekazali nam, że strona polska prosiła, by nas jeszcze nie wpuszczać - relacjonował Karski. Poseł podkreślił, że łatwo sprawdzić, że na teren lotniska prowadzą co najmniej dwa wjazdy, a nie - jak mówił Graś - jedno.
Karski zaprzeczył też, by Jarosław Kaczyński nie zgodził się na to, by poczekać w udostępnionym mu hotelu na zakończenie sekcji zwłok Lecha Kaczyńskiego, by następnie zabrać ciało do Polski. Według Karskiego, prezes PiS tę propozycję przyjął - wraz z towarzyszącymi mu osobami z lotniska udał się do hotelu w centrum Smoleńska, gdzie po dwóch godzinach oczekiwania otrzymał informację, że premier Władimir Putin zmienił decyzję w sprawie przekazania ciała Lecha Kaczyńskiego. Graś mówił w TVN24, że J.Kaczyński otrzymał propozycję, by poczekać w udostępnionym mu hotelu na zakończenie sekcji zwłok Lecha Kaczyńskiego (przeprowadzonej w Smoleńsku) i zabrać ciało brata do Polski. "Pan Kaczyński na tę wersję się nie zgodził; powiedział, że chce wracać" - dodał rzecznik rządu.
PAP, PP