Polska to szczęśliwy kraj. Nie ma problemów z bezrobociem, z deficytem budżetowym, polskiej służby zdrowia zazdroszczą nam wszyscy, mamy stabilne systemy emerytalne, a problem alkoholizmu, czy przepełnionych więzień rozwiązaliśmy lata temu. Pozostają nam tylko więc utarczki o krzyż.
Sprawa krzyża na Krakowskim Przedmieściu jest wakacyjnym „ogórkiem" w polskim stylu. Gdyby do sprawy podejść racjonalnie, to do rozwiązania tego problemy nie trzeba by było żadnych narad, ani żadnego konsensusu - wystarczyłaby prosta decyzja. Decyzja administracyjna, nakazująca usunięcie krzyża z przestrzeni publicznej i państwowej, wsparta głosem uprawnionego, posiadającego autorytet, hierarchy Kościoła Katolickiego, który przypomniałby wiernym, czym jest dla katolika krzyż. Ale obie instytucje, państwo i Kościół, nie za bardzo potrafią autorytet z siebie wykrzesać. Dzięki temu media mogły się "posilić" w wakacje ogórkiem.
Brak autorytetu, a także kultury demokratycznej pozwolił na to, że od dwóch tygodni pod krzyżem trwają żenujące dyskusje i awantury, a politycy i grupy twórców "ruchów społecznych" robią sobie z krzyża narzędzie prywatnej rozgrywki. Dziś doszło nawet do tego, że Jan Pospieszalski wykorzystał obronę krzyża pod Pałacem Namiestnikowskim do rozgrywki z "Gazetą Wyborczą".
Nie interesuje mnie, czyją własnością jest ten krzyż i jaką funkcję pełnił i pełni teraz. Interesuje mnie za to, jak poszczególne siły nim manipulują. Dla jednych jest to symbol pamięci o Lechu Kaczyńskim, choć przecież zginął on w innym miejscu, a od Warszawy odwrócił się, ponieważ zgodnie z decyzją rodziny (wersja oficjalna) spoczął w Krakowie. Dla innych ma być symbolem narodzenia się nowej świadomości narodu, czego emanacją ma być Ruch 10 kwietnia. Kiedy się jednak przyjrzeć temu "oddolnemu ruchowi", to zobaczymy tam medialne i PR-owskie zaplecze Prawa i Sprawiedliwości. I tak krzyż z symbolu pamięci staje się narzędziem walki, totemem wojennym.
Pamięć o tragicznie zmarłych w katastrofie powinna być uczczona. Również na Krakowskim Przedmieściu. Jeżeli ten tydzień pomiędzy katastrofą, a pogrzebem pary prezydenckiej stał się okazją do narodowego pojednania, to warte jest to zapamiętania. Nie można jednak upamiętniać narodowej zgody symbolem dzielącym Polaków - a do tego doprowadziła właśnie wojna o krzyż. A poza wszystkim – wbrew temu co sądzi część polityków PiS Polska nie jest państwem katolickim – jest państwem świeckim. Wystarczy zajrzeć do konstytucji.
Brak autorytetu, a także kultury demokratycznej pozwolił na to, że od dwóch tygodni pod krzyżem trwają żenujące dyskusje i awantury, a politycy i grupy twórców "ruchów społecznych" robią sobie z krzyża narzędzie prywatnej rozgrywki. Dziś doszło nawet do tego, że Jan Pospieszalski wykorzystał obronę krzyża pod Pałacem Namiestnikowskim do rozgrywki z "Gazetą Wyborczą".
Nie interesuje mnie, czyją własnością jest ten krzyż i jaką funkcję pełnił i pełni teraz. Interesuje mnie za to, jak poszczególne siły nim manipulują. Dla jednych jest to symbol pamięci o Lechu Kaczyńskim, choć przecież zginął on w innym miejscu, a od Warszawy odwrócił się, ponieważ zgodnie z decyzją rodziny (wersja oficjalna) spoczął w Krakowie. Dla innych ma być symbolem narodzenia się nowej świadomości narodu, czego emanacją ma być Ruch 10 kwietnia. Kiedy się jednak przyjrzeć temu "oddolnemu ruchowi", to zobaczymy tam medialne i PR-owskie zaplecze Prawa i Sprawiedliwości. I tak krzyż z symbolu pamięci staje się narzędziem walki, totemem wojennym.
Pamięć o tragicznie zmarłych w katastrofie powinna być uczczona. Również na Krakowskim Przedmieściu. Jeżeli ten tydzień pomiędzy katastrofą, a pogrzebem pary prezydenckiej stał się okazją do narodowego pojednania, to warte jest to zapamiętania. Nie można jednak upamiętniać narodowej zgody symbolem dzielącym Polaków - a do tego doprowadziła właśnie wojna o krzyż. A poza wszystkim – wbrew temu co sądzi część polityków PiS Polska nie jest państwem katolickim – jest państwem świeckim. Wystarczy zajrzeć do konstytucji.