22 czerwca zeznawał, że na lotnisku był tylko 7 sierpnia, przed wylotem premiera. Dzień później robił rekonesans miejsc, w których miał przebywać prezydent. Lotniska nie odwiedził. - Jak sądzę, wynikało to z decyzji osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo - relacjonował Górczyński.
10 kwietnia na lotnisku w Smoleńsku Górczyński w specjalnym namiocie wraz z przedstawicielami rosyjskiego rządu i Pawłem Kozłowem z Federalnej Służby Ochrony, który był odpowiedzialny za bezpieczeństwo Lecha Kaczyńskiego, czekał na przylot polskiej delegacji. Według zeznań Kozłow utrzymywał, że samolot zostanie skierowany na zapasowe lotnisko. Powoływał się przy tym na kontrolerów lotu.
Ze stenogramów wynika, że wieża kontrolna nie rozkazała polskim pilotom lądować na innym lotnisku, a jedynie ostrzegła o złych warunkach. Według zeznań Górczyńskiego Kozłow, który pozostawał cały czas w kontakcie z pracownikami wieży, koło godziny 10 stwierdził, że jest zła pogoda i po próbnym podejściu, samolot zostanie skierowany do Moskwy by przeczekać mgłę, a następnie wróci do Smoleńska.Po 20 minutach Kozłow stwierdził, że delegacja poleci nie do Moskwy, a do Mińska. O 10:40 oficer Federalnej Służby Ochrony poinformował znajdujących się w namiocie dyplomatów, że piloci Tu-154M będą podchodzić do próbnego lądowania. - W pewnym momencie usłyszałem ryk silników, a następnie głośny huk - zeznał Górczyński.
"DGP", ps