- Mam nadzieję, że Jarosław Kaczyński zrozumie wreszcie, iż moja krytyka była sensowna i była w interesie PiS. Mnie zależy na tej partii. Decydując się na start w wyborach europarlamentarnych przed rokiem, chciałem iść do władzy po to, by realizować nasz program i zmieniać Polskę. Nie zależy mi na roli wiecznego opozycjonisty, który może sobie pogadać i bezradnie przyglądać się, jak Polska platformerskim nie-rządem stoi. Wolę wtedy wrócić do nauki i pisać sensowne książki, niż przypatrywać się bezradnie, jak Tusk z Komorowskim przez następne pięć lat pogrążają kraj w inercji. Widzę, że rząd Platformy Obywatelskiej ma dziś duże przyzwolenie na swoją bierność i bezwład. Oni mogą być słabym i byle jakim rządem, bo my jesteśmy słabą opozycją. Jesteśmy więc w jakimś sensie odpowiedzialni za inercję tego rządu, bo on nie musi nic robić - wystarczy, że nie jest PiS i może nie tylko pogrążać kraj w gnuśności, lecz także liczyć na zwycięstwo w 2011 roku - przedstawia swój punkt widzenia na sytuację w Polsce eurodeputowany PiS.
Migalski zaznacza jednocześnie, że nie chodzi o to, by krytykować ostro PO za wszystko bo, jak zauważa, "w radykalnych sformułowaniach PiS zawsze był mocny". - Chodzi mi o to, że my tak naprawdę w ogóle nie pokazujemy mizerii dokonań tego rządu. Nie wykorzystujemy nowoczesnych sposobów dotarcia do wyborców. I nie wystarczą narzekania na media - podkreśla. - Nie można zawężać naszego komunikatu do spraw krzyża. Nie można dopuszczać do tego, że najcięższe słowa z naszej strony padają z ust prezesa. Trzeba wyjaśniać przyczyny katastrofy smoleńskiej, bo to kwestia absolutnie priorytetowa, ale nie może być tak, że co dwa dni wychodzi Antoni Macierewicz i obwinia kolejnych polityków. Po pierwsze, obniża to wartość końcowego raportu tego zespołu, który może się okazać bardzo kłopotliwy dla rządzących. A po drugie, skutkuje to tym, że poseł Macierewicz staje się główną twarzą PiS - ubolewa eurodeputowany."Polska The Times", arb