Na organizowany przez Janusza Palikota kongres wielu czekało z zapartym tchem. Oczekiwali politycznego cudu - stworzenia nowoczesnej partii, patronującej nowoczesnym hasłom integrującym szeroko rozumianą lewicę. Cudu jednak nie było.
Zamiast dokonywania cudów przyszły eksposeł Janusz Palikot przedstawił 15 punktów swojego programu. Chociaż w tym przypadku słowo "program" jest określeniem na wyrost. Postulaty Janusza Palikota to odgrzewana populistyczna papka. A papka, nawet gdy jest smaczna, wciąż pozostaje papką.
Było śmiesznie. Swoim występem uraczył gości Szymon Majewski vel Edward Ącki z partii ĘĄ. Było śmiesznie. Śmiesznie, śmiesznie, śmiesznie. Potem gwóźdź programu – Janusz Palikot kroczący po czerwonym dywanie przy dźwiękach motywu z „Odysei kosmicznej". I płomienne przemówienie. Po kilku zdaniach - okrzyki i gromkie oklaski. I znowu - kilka zdań i oklaski. Było o plastusiu Napieralskim, o dinozaurze Pawlaku, o perfidnym Kościele, o zacofaniu Polski, o edeńskiej przyszłości. Miód na uszy i pic na wodę.
Jeszcze przed kongresem Janusz Palikot zapowiedział, że pojawią się na nim nowe twarze. Zamiast nowych twarzy były stare gwiazdy. Ryszard Kalisz poczuł się jak na zjeździe komunistycznej partii. Głośniki aż trzeszczały. Magdalena Środa powiedziała to, co mówi zawsze. Manuela Gretkowska zauważyła, że postać w logo Ruchu Poparcia Janusza Palikota jest facetem, a jego krawat sterczy niczym fallus. Profesor Bielik-Robson wzbogaciła kongres o arystotelesowską spuściznę. Dominik Taras od Akcji Krzyż opowiedział, jak wyjechał do Szkocji, jak dobrze mu się tam żyło, ale tęsknił za ojczyzną, więc wrócił. Aj jak dobrze żyło się w Szkocji. Kazimierz Kutz nazwał się grzybem. I było bardzo, bardzo śmiesznie.
Postulaty Janusza Palikota mają stanowić podstawę partii, która ma niebawem powstać. Niektóre mają sens - inne to polityczne science fiction. Sens mają te o wzmocnieniu pozycji obywatela: zasada milczącej zgody, jawność dokumentów urzędowych oraz zrezygnowanie z miliona zaświadczeń jakie trzeba przedstawiać przy każdej okazji. Trochę mało - bo pozostałe postulaty to już stara śpiewka zapożyczona czy to z SDPL, czy to z Partii Kobiet. Różnica nie tkwi więc w ideologicznych dystynkcjach, a charyzmie lidera.
Postulat wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych jest efektowny. Ale czy rzeczywiście zapewnia równość i reprezentatywność w parlamencie, jak zapewnia Janusz Palikot? Dotychczasowa praktyka innych państw pokazuje, że wprowadzenie JOW pogłębia nierówność reprezentacji, toruje drogę manipulacjom przy układaniu list wyborczych, a nade wszystko zaostrza kampanię wyborczą. Tzw. system first past the post wzmacnia najsilniejszych. Tak samo wygląda sprawa ze zmniejszeniem liczby posłów. Postulat nośny - bo każdy obywatel (z wyjątkiem samych zainteresowanych i ich rodzin) podpisze się pod postulatem, by sejmowych darmozjadów było mniej. Palikot chce, aby jeden darmozjad przypadał na 100 tys. wyborców. To ma załatwić całą sprawę. Ale czy to załatwi kwestię nierównej legitymacji mandatów? Na jednego posła paść może 500 tys. głosów, a na innego – 6 tys. I obaj zasiądą w Sejmie. Janusz Palikot o tym nie wspomina.
Co z subwencjonowaniem partii? Zgodnie z obecnie panującymi przepisami, partie, które zdobyły choć jeden mandat, mogą liczyć na pieniądze z budżetu. Im więcej mandatów, tym więcej pieniędzy. Janusz Palikot zauważył, że zlikwidowanie lub ograniczenie subwencjonowania odtłuści nieco wydęty brzuch największych partii. Nie wspomniał jednak o małych partiach z mniej wypasionymi brzuchami.
Najwięcej czasu i energii poświęcono antykościelnym apelom. Według Palikota, państwo polskie nie istnieje. Jest okupowane przez Kościół, który zawładnął umysłami polityków i części elektoratu. Kościół zredukowany został do masowej partii. Kościół sieje popłoch, zamęt. Kościół osłabia gospodarkę. Kościół destabilizuje system emerytalny. Kościół gwałci nasze dzieci. Kościół zamyka kobiety w mieszkaniach. Kościół, Kościół, Kościół…
I tak dalej, i tak dalej…
Janusz Palikot jest sztukmistrzem z Lublina. Zwinnie lawiruje między społecznie nośnymi hasłami. Zjednuje porzuconych, wykluczonych, zaniedbanych, zapomnianych. Bawi się konwenansami. Pokazuje, że są z nim i młodzi, i starzy, i grubi, i chudzi, kobiety, mężczyźni, lewi i prawi. Jego narracja spowalnia procesy myślowe i przenosi w świat marzeń. Ale czy sztukmistrz z Lublina weźmie odpowiedzialność za kij, który wsadził w mrowisko? I czy nie znudzi się zabawą w nową partię, tak jak wcześniej znudził się zabawą w komisję Przyjazne Państwo?
Było śmiesznie. Swoim występem uraczył gości Szymon Majewski vel Edward Ącki z partii ĘĄ. Było śmiesznie. Śmiesznie, śmiesznie, śmiesznie. Potem gwóźdź programu – Janusz Palikot kroczący po czerwonym dywanie przy dźwiękach motywu z „Odysei kosmicznej". I płomienne przemówienie. Po kilku zdaniach - okrzyki i gromkie oklaski. I znowu - kilka zdań i oklaski. Było o plastusiu Napieralskim, o dinozaurze Pawlaku, o perfidnym Kościele, o zacofaniu Polski, o edeńskiej przyszłości. Miód na uszy i pic na wodę.
Jeszcze przed kongresem Janusz Palikot zapowiedział, że pojawią się na nim nowe twarze. Zamiast nowych twarzy były stare gwiazdy. Ryszard Kalisz poczuł się jak na zjeździe komunistycznej partii. Głośniki aż trzeszczały. Magdalena Środa powiedziała to, co mówi zawsze. Manuela Gretkowska zauważyła, że postać w logo Ruchu Poparcia Janusza Palikota jest facetem, a jego krawat sterczy niczym fallus. Profesor Bielik-Robson wzbogaciła kongres o arystotelesowską spuściznę. Dominik Taras od Akcji Krzyż opowiedział, jak wyjechał do Szkocji, jak dobrze mu się tam żyło, ale tęsknił za ojczyzną, więc wrócił. Aj jak dobrze żyło się w Szkocji. Kazimierz Kutz nazwał się grzybem. I było bardzo, bardzo śmiesznie.
Postulaty Janusza Palikota mają stanowić podstawę partii, która ma niebawem powstać. Niektóre mają sens - inne to polityczne science fiction. Sens mają te o wzmocnieniu pozycji obywatela: zasada milczącej zgody, jawność dokumentów urzędowych oraz zrezygnowanie z miliona zaświadczeń jakie trzeba przedstawiać przy każdej okazji. Trochę mało - bo pozostałe postulaty to już stara śpiewka zapożyczona czy to z SDPL, czy to z Partii Kobiet. Różnica nie tkwi więc w ideologicznych dystynkcjach, a charyzmie lidera.
Postulat wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych jest efektowny. Ale czy rzeczywiście zapewnia równość i reprezentatywność w parlamencie, jak zapewnia Janusz Palikot? Dotychczasowa praktyka innych państw pokazuje, że wprowadzenie JOW pogłębia nierówność reprezentacji, toruje drogę manipulacjom przy układaniu list wyborczych, a nade wszystko zaostrza kampanię wyborczą. Tzw. system first past the post wzmacnia najsilniejszych. Tak samo wygląda sprawa ze zmniejszeniem liczby posłów. Postulat nośny - bo każdy obywatel (z wyjątkiem samych zainteresowanych i ich rodzin) podpisze się pod postulatem, by sejmowych darmozjadów było mniej. Palikot chce, aby jeden darmozjad przypadał na 100 tys. wyborców. To ma załatwić całą sprawę. Ale czy to załatwi kwestię nierównej legitymacji mandatów? Na jednego posła paść może 500 tys. głosów, a na innego – 6 tys. I obaj zasiądą w Sejmie. Janusz Palikot o tym nie wspomina.
Co z subwencjonowaniem partii? Zgodnie z obecnie panującymi przepisami, partie, które zdobyły choć jeden mandat, mogą liczyć na pieniądze z budżetu. Im więcej mandatów, tym więcej pieniędzy. Janusz Palikot zauważył, że zlikwidowanie lub ograniczenie subwencjonowania odtłuści nieco wydęty brzuch największych partii. Nie wspomniał jednak o małych partiach z mniej wypasionymi brzuchami.
Najwięcej czasu i energii poświęcono antykościelnym apelom. Według Palikota, państwo polskie nie istnieje. Jest okupowane przez Kościół, który zawładnął umysłami polityków i części elektoratu. Kościół zredukowany został do masowej partii. Kościół sieje popłoch, zamęt. Kościół osłabia gospodarkę. Kościół destabilizuje system emerytalny. Kościół gwałci nasze dzieci. Kościół zamyka kobiety w mieszkaniach. Kościół, Kościół, Kościół…
I tak dalej, i tak dalej…
Janusz Palikot jest sztukmistrzem z Lublina. Zwinnie lawiruje między społecznie nośnymi hasłami. Zjednuje porzuconych, wykluczonych, zaniedbanych, zapomnianych. Bawi się konwenansami. Pokazuje, że są z nim i młodzi, i starzy, i grubi, i chudzi, kobiety, mężczyźni, lewi i prawi. Jego narracja spowalnia procesy myślowe i przenosi w świat marzeń. Ale czy sztukmistrz z Lublina weźmie odpowiedzialność za kij, który wsadził w mrowisko? I czy nie znudzi się zabawą w nową partię, tak jak wcześniej znudził się zabawą w komisję Przyjazne Państwo?