Jarosław Kaczyński żyje w odrealnionym świecie niczym bohaterowie powieści Dicka, "Człowiek z Wysokiego Zamku". To świat, który według niego powstał po zamachu na jego brata i niesłusznej przegranej w wyborach prezydenckich. Tu rządzą źli „oni”, którzy muszą zostać pokonani, bo przecież Polacy nie mogą pozwolić, aby prawda przegrała.
PiS Jarosława Kaczyńskiego niektórzy porównują dziś do węgierskiego Fideszu Victora Orbana, który po ośmiu latach spędzonych w opozycji, powrócił do władzy. Jest jednak między Kaczyńskim a Orbanem zasadnicza różnica. Orban ma program, zapał i zależy mu na władzy. Kaczyńskiemu zależy już natomiast wyłącznie na wyjaśnieniu katastrofy smoleńskiej – najlepiej na podstawie rewelacji Antoniego Macierewicza. Zależy mu jeszcze na odbudowie pozycji Polski na arenie międzynarodowej - według standardów dyplomatycznych Anny Fotygi. Dlatego Kaczyński – w odróżnieniu od Orbana – już raczej nie wygra.
Kaczyński stoi dziś na czele partii, której żelazny elektorat stanowią ludzie sfrustrowani, odrzuceni, żądni zemsty i odwetu za swoje niepowodzenia. I Kaczyńskiemu to najwyraźniej odpowiada – bo dziś nie potrafi już żyć bez rozliczeń, tropienia spisków i eskalacji wojny polsko-polskiej. Wojny z prezydentem Komorowskim i premierem Tuskiem, która ma zakończyć się zwycięstwem w postaci stworzenia mitu Lecha Kaczyńskiego. Niezbędnym elementem tego mitu jest polski premier spiskujący przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu z Władimirem Putinem. I nawet ewentualne zwycięstwo wyborcze Jarosława Kaczyńskiego i PiS-u nie zmieniłoby celów lidera tego ugrupowania. Zmieniłoby się tylko to, że Anna Fotyga zamiast pisać o spiskach na partyjnym portalu – już jako minister spraw zagranicznych zerwałaby kontakty dyplomatyczne z Rosją. A prezydent lub premier Jarosław Kaczyński na arenie międzynarodowej wciąż grzmiałby o konieczności ukarania odpowiedzialnych za zbrodnię. To scenariusz politycznego horroru.
Historyk idei, profesor Marcin Król, twierdzi, że to co robi dziś Kaczyński i do czego dąży, zagraża demokracji - a ta ma w tym przypadku prawo do obrony. Twierdzi, że ponieważ Kaczyński wyprowadził spór polityczny na ulicę, co można uznać za podburzanie części społeczeństwa, trzeba się zastanowić nad postawieniem lidera PiS przed Trybunałem Stanu. To mocne stwierdzenie, ale wydaje się uzasadnione. Granica przekroczenia demokratycznych standardów przez szukającego poparcia na ulicy Jarosława Kaczyńskiego nie jest już daleko. A za tą granicą nienawiść przeistacza się w przemoc.
Kaczyński stoi dziś na czele partii, której żelazny elektorat stanowią ludzie sfrustrowani, odrzuceni, żądni zemsty i odwetu za swoje niepowodzenia. I Kaczyńskiemu to najwyraźniej odpowiada – bo dziś nie potrafi już żyć bez rozliczeń, tropienia spisków i eskalacji wojny polsko-polskiej. Wojny z prezydentem Komorowskim i premierem Tuskiem, która ma zakończyć się zwycięstwem w postaci stworzenia mitu Lecha Kaczyńskiego. Niezbędnym elementem tego mitu jest polski premier spiskujący przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu z Władimirem Putinem. I nawet ewentualne zwycięstwo wyborcze Jarosława Kaczyńskiego i PiS-u nie zmieniłoby celów lidera tego ugrupowania. Zmieniłoby się tylko to, że Anna Fotyga zamiast pisać o spiskach na partyjnym portalu – już jako minister spraw zagranicznych zerwałaby kontakty dyplomatyczne z Rosją. A prezydent lub premier Jarosław Kaczyński na arenie międzynarodowej wciąż grzmiałby o konieczności ukarania odpowiedzialnych za zbrodnię. To scenariusz politycznego horroru.
Historyk idei, profesor Marcin Król, twierdzi, że to co robi dziś Kaczyński i do czego dąży, zagraża demokracji - a ta ma w tym przypadku prawo do obrony. Twierdzi, że ponieważ Kaczyński wyprowadził spór polityczny na ulicę, co można uznać za podburzanie części społeczeństwa, trzeba się zastanowić nad postawieniem lidera PiS przed Trybunałem Stanu. To mocne stwierdzenie, ale wydaje się uzasadnione. Granica przekroczenia demokratycznych standardów przez szukającego poparcia na ulicy Jarosława Kaczyńskiego nie jest już daleko. A za tą granicą nienawiść przeistacza się w przemoc.