Szef BOR: byłem w szoku. To wielka niegodziwość

Szef BOR: byłem w szoku. To wielka niegodziwość

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tak publikację "Gazety Polskiej", o tym, że 10 kwietnia po katastrofie Tu-154, lecący nim funkcjonariusz BOR Jacek Surówka, zadzwonił do żony i powiedział, że jest ciężko ranny w nogi i że "dzieją się tu rzeczy straszne", skomentował szef Biura Ochrony Rządu generał Marian Janicki. – To, co zrobił redaktor "Gazety Polskiej", to niepojęte barbarzyństwo, zrobił wielką krzywdę tej pani i innym – ocenił.
– Nie było rannych funkcjonariuszy BOR. Tego, co zobaczyłem, nie zapomnę do końca życia - powiedział generał i dodał: – Nasi funkcjonariusze rozpoznali – po czymś, nie chcę mówić po czym – ciała wszystkich kolegów.

– 10 kwietnia na lotnisku w Smoleńsku czekało tych samych dwóch oficerów BOR, co 7 kwietnia. Nawet gdyby tych oficerów było 200, to by nic nie zmieniło, bo do katastrofy doszło poza terenem lotniska – mówił generał.

Jak zapewnił Janicki, przygotowania do dwóch wizyt w Katyniu BOR rozpoczął w lutym. Wtedy to też wraz z Andrzejem Przewoźnikiem prowadzono rozmowy w sprawie programu obchodów rocznicy. Janicki przypomniał też, że samolot był w dobrym stanie, a delegacja wyruszyła później niż planowała. – Tu-154 z delegacją wyruszył z 27-minutowym opóźnieniem. Poza tym, na lotnisku Okęcie, został poddany rutynowej kontroli – wspomniał szef BOR-u i dodał: – Początkowo ja także, jak wszyscy szefowie służb, byłem na liście pasażerów Tu-154, ale nie mogłem wtedy lecieć, bo 12 kwietnia miałem być w Waszyngtonie.

tvn24, ps