Trener Jerzy Matlak przed drugą partią zmienił ustawienie zespołu. Glinka-Mogentale zajęła pozycję atakującej, a za Joannę Kaczor weszła Karolina Kosek, która ożywiła grę w ataku. Mocne serwisy Anny Werblińskiej zaczęły siać popłoch w szeregach rywalek, a po kilku udanych akcjach Kosek biało-czerwone objęły prowadzenie 14:11. Wreszcie w polskim zespole funkcjonował blok, a Koreanki zaczęły tracić pewność w ataku.
Łatwo wygrany set podbudował polskie siatkarki, w kolejnych odsłonach spisywały się rewelacyjnie. Już dawno Polki nie grały z takim poświęceniem w obronie. Glinka-Mogentale walcząc o piłkę, o mały włos zdemolowałaby stolik sędziowski. Udany powrót po kontuzji zaliczyła Agnieszka Bednarek-Kasza, której może brakowało jeszcze pewności w ataku, ale jej praca w bloku była nieoceniona. W trzecim secie Koreanki dotrzymywały kroku do stanu 12:11, ale po atakach Werblińskiej i Glinki-Mogentale podopieczne Matlaka zdobyły sześć punktów z rzędu, niwecząc nadzieje rywalek na korzystny wynik.
Polki nie potrafiły jednak utrzymać koncentracji i zaczęły popełniać dużo prostych błędów. Zepsute zagrywki i autowe ataki sprawiły, że rywalki w czwartej odsłonie odbudowały się i przejęły inicjatywę. Biało-czerwone niemal przez cały set goniły rywalki, a gdy na tablicy pojawiał się wynik remisowy, Azjatki znów odskakiwały na kilka punktów.
Tie-break ułożył się dla polskiego zespołu znakomicie. Przy stanie 3:0 szkoleniowiec Korei Park Sam-Ryong poprosił o czas. Polki wygrywały 5:1, ale rywalki szybko odrobiły straty. Dwa kolejne nieskończone ataki dały Azjatkom pierwsze prowadzenie 11:10. W ataku nie myliła się jednak Glinka-Mogentale i po chwili to Koreanki musiały bronić piłki meczowe. Przy stanie 16:15 Kosek znalazła dziurę w bloku i kilkudziesięcioosobowa grupa polskich kibiców oszalała z radości.
PAP, arb