Nie ma dla Rosjan lepszego prezentu niż poseł PiS Zbigniew Girzyński, który – kierując się zapewne względami staropolskiej gościnności – nazywa rosyjskiego prezydenta „drugorzędnym politykiem” w przededniu wizyty Dmitrija Miedwiediewa w Warszawie. Równie miłe dla ucha rosyjskich polityków muszą być wywody Joachima Brudzińskiego, który snuje wizje o Dmitriju Miedwiediewie i Wojciechu Jaruzelskim składających kwiaty pod pomnikiem Armii Czerwonej.
Kiedyś – może ktoś jeszcze pamięta takie czasy – kiedy rząd Leszka Millera kończył negocjacje akcesyjne z Unią Europejską murem stali za nim nie tylko koledzy z SLD, ale również ówczesna opozycja w ławach której siedzieli m.in. Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. Ten sam parlament przemawiał jednym głosem, gdy szło o udział Polski w interwencji wojskowej w Iraku. Kiedyś bowiem – mówiąc słowami Pawła Kowala – polscy politycy, którzy w kraju wystawiali „drużyny ligowe" kopiące się nawzajem po kostkach mieli świadomość, że w rozgrywkach międzynarodowych wszyscy jesteśmy jedną drużyną. Jeśli bowiem wystawimy dwie reprezentacje wówczas zamiast grać o interesy Polski będą one rozgrywały mecz między sobą i tylko sędzia będzie pochodził z za granicy.
Dziś jednak zamiast polityki międzynarodowej mamy wojnę polsko-polską toczoną na każdym polu. Tak jest również w przypadku wizyty Dmitrija Miedwiediewa. PiS zaostrza retorykę w relacjach polsko-rosyjskich do tego stopnia (vide wypowiedzi Girzyńskiego i Brudzińskiego), że gdyby Donald Tusk i Bronisław Komorowski chcieli wpisać się w ten nurt musieliby chyba kazać prezydentowi Rosji jechać z Okęcia do Pałacu Prezydenckiego taksówką. Różnica między posłem Girzyńskim a premierem Tuskiem jest jednak taka, że gdyby Donald Tusk poszedł drogą posła PiS to moglibyśmy wycofać z użycia wszystkie kuchenki gazowe (po co nam bowiem one bez gazu?) i podziwiać kolejne wyrzutnie rakiet w Obwodzie Kaliningradzkim.
Najgorsze jest jednak to, że Rosjanie zdają sobie z tego wszystkiego sprawę i spokojnie rozgrywają na swój sposób wojnę polsko-polską stawiając dobrych Polaków (PO) w opozycji do złych (PiS). Rosyjska telewizja państwowa relacjonując wizytę Dmitrija Miedwiediewa w Polsce podkreśla, że stosunki polsko-rosyjskie nie były tak dobre od lat, ale – ważne jest właśnie to „ale" – za rok w Polsce są wybory, a w nich może wygrać ten zły Kaczyński. Dzięki posiadaniu „złego Kaczyńskiego” Rosjanie zawsze mogą powiedzieć, że wprawdzie chcieliby być dla nas milsi, ale ich opinia publiczna słucha agresywnych wypowiedzi polityków PiS, więc „wiecie rozumiecie” nie możemy dać wam tyle ile byście chcieli. Ponadto Rosjanie rozumieją reguły polsko-polskiej rozgrywki i wiedzą, że Platforma jest antyPiS-em, a PiS antyPlatformą w związku z czym jeżeli PiS ostro atakuje Rosję, to rządząca PO odwrotnie – będzie do Rosji nastawiona przyjaźnie, aby za żadne skarby nie wejść w buty PiS, bo na to z kolei czeka SLD, etc. etc. Efekt? Margines negocjacji jest bardzo zawężony.
Nie chodzi rzecz jasna o to, że wszyscy politycy powinni mieć ten sam pogląd na temat polityki zagranicznej czy stosunków z Rosją. Chodzi o to aby o różnicach w naszych wizjach polityki międzynarodowej rozmawiać we własnym gronie i znajdować jakieś punkty wspólne, tak aby stworzyć choćby ramy ponadpartyjnej polityki zagranicznej (takimi ramami było kiedyś solidarne dążenie wszystkich sił politycznych do wprowadzenia Polski do NATO i UE). Jeśli zaś nie uda się osiągnąć konsensusu – to należy rozliczać rząd z polityki zagranicznej na forum parlamentu, a nie kłócić się w każdym możliwym momencie – na żywo, na oczach odwiedzających Polskę zagranicznych polityków.
Żeby jednak jakakolwiek dyskusja o polityce międzynarodowej była w Polsce możliwa – najpierw możliwa musi być w ogóle jakakolwiek dyskusja. A ta jest trudna w kraju, w którym lider opozycji nie podaje ręki prezydentowi z przeciwnego obozu, a posłowie opozycji umieszczają premiera na „liście hańby narodowej" – z drugiej zaś strony padają propozycje, by ów lider opozycji podjął leczenie psychiatryczne. Ponadto dobrze byłoby mieć pewność, że rozmowa o polityce zagranicznej nie ograniczy się do tego, że opozycja zażąda by prezydentowi Rosji napluć do herbaty i odesłać do domu pociągiem – koniecznie w wagonie drugiej klasy. Niestety słuchając wypowiedzi posła Girzyńskiego takiej pewności nie mamy.
Dziś jednak zamiast polityki międzynarodowej mamy wojnę polsko-polską toczoną na każdym polu. Tak jest również w przypadku wizyty Dmitrija Miedwiediewa. PiS zaostrza retorykę w relacjach polsko-rosyjskich do tego stopnia (vide wypowiedzi Girzyńskiego i Brudzińskiego), że gdyby Donald Tusk i Bronisław Komorowski chcieli wpisać się w ten nurt musieliby chyba kazać prezydentowi Rosji jechać z Okęcia do Pałacu Prezydenckiego taksówką. Różnica między posłem Girzyńskim a premierem Tuskiem jest jednak taka, że gdyby Donald Tusk poszedł drogą posła PiS to moglibyśmy wycofać z użycia wszystkie kuchenki gazowe (po co nam bowiem one bez gazu?) i podziwiać kolejne wyrzutnie rakiet w Obwodzie Kaliningradzkim.
Najgorsze jest jednak to, że Rosjanie zdają sobie z tego wszystkiego sprawę i spokojnie rozgrywają na swój sposób wojnę polsko-polską stawiając dobrych Polaków (PO) w opozycji do złych (PiS). Rosyjska telewizja państwowa relacjonując wizytę Dmitrija Miedwiediewa w Polsce podkreśla, że stosunki polsko-rosyjskie nie były tak dobre od lat, ale – ważne jest właśnie to „ale" – za rok w Polsce są wybory, a w nich może wygrać ten zły Kaczyński. Dzięki posiadaniu „złego Kaczyńskiego” Rosjanie zawsze mogą powiedzieć, że wprawdzie chcieliby być dla nas milsi, ale ich opinia publiczna słucha agresywnych wypowiedzi polityków PiS, więc „wiecie rozumiecie” nie możemy dać wam tyle ile byście chcieli. Ponadto Rosjanie rozumieją reguły polsko-polskiej rozgrywki i wiedzą, że Platforma jest antyPiS-em, a PiS antyPlatformą w związku z czym jeżeli PiS ostro atakuje Rosję, to rządząca PO odwrotnie – będzie do Rosji nastawiona przyjaźnie, aby za żadne skarby nie wejść w buty PiS, bo na to z kolei czeka SLD, etc. etc. Efekt? Margines negocjacji jest bardzo zawężony.
Nie chodzi rzecz jasna o to, że wszyscy politycy powinni mieć ten sam pogląd na temat polityki zagranicznej czy stosunków z Rosją. Chodzi o to aby o różnicach w naszych wizjach polityki międzynarodowej rozmawiać we własnym gronie i znajdować jakieś punkty wspólne, tak aby stworzyć choćby ramy ponadpartyjnej polityki zagranicznej (takimi ramami było kiedyś solidarne dążenie wszystkich sił politycznych do wprowadzenia Polski do NATO i UE). Jeśli zaś nie uda się osiągnąć konsensusu – to należy rozliczać rząd z polityki zagranicznej na forum parlamentu, a nie kłócić się w każdym możliwym momencie – na żywo, na oczach odwiedzających Polskę zagranicznych polityków.
Żeby jednak jakakolwiek dyskusja o polityce międzynarodowej była w Polsce możliwa – najpierw możliwa musi być w ogóle jakakolwiek dyskusja. A ta jest trudna w kraju, w którym lider opozycji nie podaje ręki prezydentowi z przeciwnego obozu, a posłowie opozycji umieszczają premiera na „liście hańby narodowej" – z drugiej zaś strony padają propozycje, by ów lider opozycji podjął leczenie psychiatryczne. Ponadto dobrze byłoby mieć pewność, że rozmowa o polityce zagranicznej nie ograniczy się do tego, że opozycja zażąda by prezydentowi Rosji napluć do herbaty i odesłać do domu pociągiem – koniecznie w wagonie drugiej klasy. Niestety słuchając wypowiedzi posła Girzyńskiego takiej pewności nie mamy.