Ludwik Dorn postanowił powrócić do PiS jako… poseł niezależny. Dla Dorna układ ten oznacza gwarancję utrzymania mandatu parlamentarzysty po przyszłorocznych wyborach. Ceną za to jest jednak złożenie kapitulacji na ręce Jarosława Kaczyńskiego.
Dorn, były przyboczny Jarosława Kaczyńskiego jeszcze z czasów Porozumienia Centrum, współtwórca PiS (był jednym z tych polityków, którzy zastawili majątek by uzyskać kredyt umożliwiający zbudowanie partii) i autor obecnych przepisów o finansowaniu partii politycznych, które skutecznie impregnują polską scenę polityczną przed nowymi ugrupowaniami od trzech lat był politycznym singlem. Dorn znalazł się w odstawce od czasu słynnego buntu „bandy trojga". W 2007 roku ówcześni wiceszefowie Prawa i Sprawiedliwości – Kazimierz Ujazdowski, Paweł Zalewski i właśnie Dorn – uwierzyli w prawo do dyskusji i demokrację partyjną więc… zostali spacyfikowani i usunięci z partii. Dorn rozstając się z PiS nazwał współpracowników Jarosława Kaczyńskiego eunuchami, z czego zresztą do dziś nie wycofuje. Następnie Kaczyński zawęził swoją partię, a Dorn trafił na margines, biorąc udział w nieudanej próbie stworzenia nowej formacji – Polski Plus.
Dziś były marszałek Sejmu zawierając porozumienie z PiS przyznaje, że sam nie jest w stanie zorganizować własnego zaplecza politycznego. Za cenę mandatu parlamentarzysty kapituluje przed prezesem PiS, który wcześniej publicznie go obraził. Wprawdzie Dorn zapewnia sobie autonomię w swoich poczynaniach politycznych, ale robi to za cenę współpracy z ludźmi, którymi gardził.
Czy Dorn jest PiS i prezesowi potrzebny? Tak - jako wyrazisty krytyk rządu Donalda Tuska, który potrafi stawiać zarzuty merytoryczne. Dorn jest również potrzebny jako quasiopozycja wewnątrzpartyjna wobec środowiska Zbigniewa Ziobry, które po odejściu tak zwanych liberałów zdominowało Prawo i Sprawiedliwość. W tej drugiej roli Dorn będzie jednak "fałszywym skrzydłowym", ponieważ w partii po trzyletniej nieobecności stał się już ciałem obcym. Swego czasu Aleksander Kwaśniewski wzywał Dorna do tego, by "nie szedł tą drogą". Dorn nie posłuchał i idzie dalej – nawet za cenę bolesnych kompromisów. Może po prostu nie potrafi już funkcjonować poza polityką?