"Jest pani w niebezpieczeństwie"
Zając poinformowała, że wystąpienie przedstawicieli rodzin ofiar w PE wzbudziło "nie tylko szacunek obecnych, ale także zatroskanie o losy wypowiadających krytyczne uwagi". Jak relacjonowała Zając, były prezydent Litwy, europoseł Vytautas Landsbergis zwrócił się do Marty Kochanowskiej, córki Janusza Kochanowskiego, rzecznika praw obywatelskich, który zginął pod Smoleńskiem. "Jest pani w niebezpieczeństwie i dlatego proszę uważać na siebie np. podczas jazdy samochodem" - takie słowa byłego prezydenta przytoczyła senator Zając. Podkreśliła, że te słowa zabrzmiały "bardzo dramatycznie". - Usłyszeliśmy, że przewodniczący PE zaleca nam terapię, a europoseł z Litwy martwi się o nasze bezpieczeństwo - podkreślała Zając.
Zając odniosła się także do słów szefa PE Jerzego Buzka, który przyjazd rodzin do Brukseli nazwał "próbą ukojenia bólu". – Nie przyjechaliśmy na żadną terapię. Nasz przekaz w Brukseli był rzetelny, konkretny i oparty na faktach. Oczekujemy tylko zrozumienia – podkreśliła Zając. Senator wyraziła opinię, że w wyciek akt dotyczących śledztwa był kontrolowany. – Moim zdaniem, przeciek miał ułatwić pracę prokuratorom, natomiast utrudnić dostęp do akt rodzinom i ich pełnomocnikom – stwierdziła Zając.
"Deklaracje pozostały puste"
Według senator, wizyta prezydenta Miedwiediewa w Polsce nie wpłynie na przyspieszenie wyjaśnienia przyczyn katastrofy. – Puste pozostały wcześniejsze deklaracje prezydenta Rosji w kwestii wspólnego śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej – mówiła Zając. W jej opinii szczególnie zastanawiające jest to, że przed wizytą prezydenta obiecywano, że jeszcze przed pierwszą rocznicą katastrofy wrak samolotu wróci do Polski. – Teraz już wiadomo, że dowody nieprędko znajdą się w kraju. Dysonans informacyjny po obu stronach jest dowodem na to, że nie porozumiewamy się z Rosjanami w kwestiach formalnych – podsumowała senator.
mb, "Nasz Dziennik"