Premier nie pozwolił nam w ogóle zabrać głosu - w taki sposób Małgorzata Wasserman w rozmowie z RMF FM tłumaczy, dlaczego demonstracyjnie wyszła ze spotkania premiera Donalda Tuska z ofiarami katastrofy smoleńskiej. Córka tragicznie zmarłego w Smoleńsku Zbigniewa Wassermana relacjonuje, że podczas spotkania "odczytywano pytania, które padły wcześniej i odpowiedzi na te pytania". - Nie o to nam chodziło w tych pytaniach - podkreśla Małgorzata Wasserman.
- Ja chciałam tylko zwrócić uwagę, że nie w tym leży istota i pan premier mi powiedział, że "ja nie jestem sama na tej sali, żebym nie zabierała głosu". Więc ja wysłuchałam do końca tych odpowiedzi - i rozpoczęło się odczytywanie pytań pana mecenasa Kownackiego i jego pytanie zostało przekręcone w taki sposób i odpowiedź udzielona w takich sposób, że wywołano agresje sali wobec mecenasa Kownackiego. Ja w ramach protestu i solidarności po prostu opuściłam salę - mówi o przebiegu spotkania córka posła Wassermana. Jednocześnie dodaje, że w następnych tego typu spotkaniach będzie brała udział: - Idę tam po fakty, a nie dla przyjemności - wyjaśnia.
Małgorzata Wasserman podkreśla, że nie wie, czy idea spotkań rodzin ofiar z premierem jest dobrym pomysłem. - Od 8 miesięcy bijemy głową w mur i próbujemy uzyskać informacje - tłumaczy. Dodaje, że być może bardziej efektywną formułą uzyskiwania informacji byłaby nadzwyczajna komisja do spraw katastrofy smoleńskiej, której stworzenie proponuje PJN. - Nie znam zakresu prac ani uprawnień - zaznacza córka Zbigniewa Wassermana. Dodaje jednak, że "gdyby powstała komisja, która może nie zapraszać, a wzywać, która może zadawać pytania pod rygorem odpowiedzialności karnej - być może byłoby to odpowiednie ciało".
Wasserman podkreśla, że nie razi jej długi czas prowadzenia śledztwa, lecz "brak dostępu do źródłowego materiału". - Chodzi o to, że wedle tej oceny, która dzisiaj się jawi, te błędy, które zostały popełnione na samym początku ze strony polskiej - one dzisiaj skutkują i ciążą - mówi córka tragicznie zmarłego posła. - Wszystko wskazuje na to, ze gdyby 10 kwietnia były inne decyzje podjęte, to dzisiaj bylibyśmy w innym miejscu - dodaje odnosząc się do faktu, że śledztwo - na podstawie konwencji chicagowskiej - prowadzone jest przez Rosję jako kraj, w którym doszło do katastrofy.
RMF FM, arb
Małgorzata Wasserman podkreśla, że nie wie, czy idea spotkań rodzin ofiar z premierem jest dobrym pomysłem. - Od 8 miesięcy bijemy głową w mur i próbujemy uzyskać informacje - tłumaczy. Dodaje, że być może bardziej efektywną formułą uzyskiwania informacji byłaby nadzwyczajna komisja do spraw katastrofy smoleńskiej, której stworzenie proponuje PJN. - Nie znam zakresu prac ani uprawnień - zaznacza córka Zbigniewa Wassermana. Dodaje jednak, że "gdyby powstała komisja, która może nie zapraszać, a wzywać, która może zadawać pytania pod rygorem odpowiedzialności karnej - być może byłoby to odpowiednie ciało".
Wasserman podkreśla, że nie razi jej długi czas prowadzenia śledztwa, lecz "brak dostępu do źródłowego materiału". - Chodzi o to, że wedle tej oceny, która dzisiaj się jawi, te błędy, które zostały popełnione na samym początku ze strony polskiej - one dzisiaj skutkują i ciążą - mówi córka tragicznie zmarłego posła. - Wszystko wskazuje na to, ze gdyby 10 kwietnia były inne decyzje podjęte, to dzisiaj bylibyśmy w innym miejscu - dodaje odnosząc się do faktu, że śledztwo - na podstawie konwencji chicagowskiej - prowadzone jest przez Rosję jako kraj, w którym doszło do katastrofy.
RMF FM, arb