Relacjonował, że na stołeczne Okęcie, z którego startował tupolew, przyjechał "między 5 a 6 rano", ponieważ od godziny 6 na lotnisko mieli się zjeżdżać zaproszeni przez Lecha Kaczyńskiego goście lotu. Według Szczegielniaka na pokładzie samolotu znaleźli się – oprócz Zofii Kruszczyńskiej-Gust z Kancelarii Prezydenta – byli wszyscy, którzy otrzymali zaproszenia. Szczegielniak przyznał też, że Lech i Maria Kaczyńscy przybyli na Okęcie jako ostatni, jednak – jak podkreślił – nie spóźnili się. – Trudno mówić o spóźnieniu pana prezydenta. Odlot samolotu był zaplanowany na godzinę 7. Pan prezydent z tego, co pamiętam, stawił się około 7.08, 7.09. O 7.17 samolot wystartował – dokładnie to pamiętam, bo o tej godzinie wysłałem sms pracownikowi Kancelarii Prezydenta, który był na miejscu, na lotnisku w Smoleńsku. O 7.23 mniej więcej wystartował z tego, co pamiętam - relacjonował Szczegielniak.
Lądowanie na lotnisku Siewiernyj z kolei - jak mówił pracownik prezydenckiej kancelarii – zaplanowane było na godz. 8.30. Jak zauważył, katastrofa wydarzyła się o godz. 8.41, więc nie może być mowy o jakimkolwiek opóźnieniu. Przekonywał, że prezydenckie loty były zawsze tak organizowane, by zawsze był pewien "zapas czasowy".
Szczegielniak zapewniał też, że nigdy nie był świadkiem sytuacji, w której Lech Kaczyński próbowałby jakoś wpływać na załogę samolotu. – Z mojego doświadczenia wynikającego z wielokrotnych lotów pana prezydenta i z tego, co mogłem zaobserwować, nigdy nie było takiego zdarzenia, że pan prezydent próbował skontaktować się z pilotami bądź z kimkolwiek z obsługi w sprawie lotu. Przynajmniej ja nie byłem świadkiem takiego wydarzenia – podkreślił świadek.pap, ps