Klich: nerwowo na wieży, ale procedury złamali Polacy

Klich: nerwowo na wieży, ale procedury złamali Polacy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Edmund Klich (fot. Forum) 
- Sytuacja na wieży kontrolnej była bardzo zbliżona do tej z kabiny tupolewa. Gdyby tam decyzje podejmowali ci, którzy powinni, bez żadnych "nacisków" czy presji psychicznej, to prawdopodobnie i w samolocie podjęto by inną decyzję - uważa płk Edmund Klich.
- Gdyby nawet pilot próbował lądować, to (wieża - red.) by mu zabroniła - kontynuuje swój wywód akredytowany przy MAK-u przedstawiciel Polski. Według Klicha, personel wieży w Smoleńsku prowadził emocjonalne rozmowy z Moskwą. - Pierwsze stanowisko kierowania było zaskoczone, że polski samolot wystartował, że leci, już pogoda była zła - mówi o sytuacji na smoleńskiej wieży Klich. Przypomina, że rekacja kontrolerów na nieudane lądowanie Ił-a 76 był bardzo emocjonalna. - Sytuacja była bardzo niebezpieczna. To są nawet przekleństwa, słowa "a gdzie tam Polakom jeszcze tu lądować" - mówi Klich.

"To powinno być w raporcie"

Edmund Klich podkreśla, że smoleński kierownik lotów ppłk Paweł Plusnin nie chciał, żeby Tu-154M lądował w Smoleńsku. - On robił wszystko, żeby ten samolot skierowano od razu na inne lotnisko do Moskwy, czy gdzie indziej - przypomina. Klich cytuje z pamięci słowa Plusnina, który powiedział: "no tak, cholera, na razie kazali nam sprowadzać". - Ktoś nakazał mu (sprowadzenie tupolewa) - rozumuje Klich. - To powinno być w raporcie MAK - dodaje.

Opisując sytuację na smoleńskiej wieży Klich relacjonuje, że kontrolerzy przeprowadzili 13 rozmów telefonicznych, m.in. z Moskwą i Twerem. - Ale oprócz tego są inne rozmowy, wchodzi generał na stanowisko kierowania i płk Mikołaj Kransokucki (dowódca smoleńskiego lotniska) mu melduje, słychać rozmowy przez telefony komórkowe - opowiada Klich. - Kranokucki mówi: panie generale, wszystko włączone, wszystko przygotowane. Komu składa ten meldunek? Kto to był, jaką rolę pełnił w całym systemie? O to chodzi, trzeba określić rolę każdego, kto tam był - postuluje płk Klich.

"Załoga sama sobie utrudniła"

Przedstawiciel Polski przy MAK uważa, że komendy podane polskiej załodze przez rosyjskiego kierownika lądowania były nieprecyzyjne. Zdaniem Klicha, wynika to m.in. z tego, że kontrolerzy sprowadzając samolot dysponują niedokładnymi danymi - Ale trzeba zaznaczyć, że jest obowiązek, żeby załoga podawała wysokość, to jest wzajemna współpraca - akcentuje Klich. - Polacy tych danych nie podawali, naruszyli procedurę - komentuje pułkownik.

- To by musiała być w ogóle już załoga nieumiejąca latać, jeśli by nie miała obrazu swojego położenia na podstawie własnych przyrządów - twierdzi Klich, odnosząc się do informacji, że pilotów Tu-154 mogły wprowadzić w błąd słowa "na kursie, na ścieżce". - Załoga bez tego musiała wiedzieć, w jakiej pozycji jest - podkreśla Klich. Dodaje, że załoga prezydenckiego samolotu popełniła wielki błąd, "przy takim lotnisku i takim podejściu" decydując się na korzystanie z radiowego wysokościomierza. - Sama wprowadziła sobie utrudnienie i straciła tzw. świadomość sytuacyjną. To ewidentne naruszenie procedur - uważa Klich.

Czy w Smoleńsku Polacy nie powinni byli lądować, a Rosjanie nie powinni zgodzić się na to lądowanie? - Komenda horyzont była według mnie zbyt późno podana, na pewno niecelowo, po prostu taką informację miał na swoich wskaźnikach kontroler i on myślę chciał jak najlepiej, ale wyszło, jak wyszło - odpowiada płk Edmund Klich.

zew, Radio Zet