Półtorej tony mięsa
Główny Lekarz Weterynarii Janusz Związek zaznaczył, że do czwartku nie było żadnej informacji od strony niemieckiej (w systemie RASFF), że jakiekolwiek skażone produkty mogły trafić do Polski. Podkreślił, że jednak nadzór weterynaryjny został wzmożony i Inspekcja Weterynaryjna pobiera dodatkowe próbki do badań od mięsa sprowadzanego z Niemiec. - Poprosiłem Inspekcję, by przejrzała dokumenty handlowe zakładów, nad którymi mamy nadzór. Wysłaliśmy ponadto zapytanie czy do Polski dotarły świnie czy też mięso - powiedział Związek. Zaznaczył, że ze wstępnych informacji od strony niemieckiej wynikało, że było to mięso w ilości ok. 1,5 tony, które trafiło do jednego ze sklepów sieci handlowej.
Po tym sygnale została przeprowadzona kontrola w tym sklepie wielkopowierzchniowym. Stwierdzono, że mięso to zostało wprowadzone do handlu 3 stycznia, z datą ważności do 7 stycznia i zostało ono w całości do tego dnia rozprzedane. Jak potwierdził Związek, chodzi o supermarket na Śląsku, znajdujący się w powiecie tyskim.
Ile osób narażonych?
Jak powiedział Śląski Państwowy Wojewódzki Inspektor Sanitarny Grzegorz Hudzik, postępowanie wyjaśniające w tej sprawie prowadzi powiatowy inspektor sanitarny w Tychach. - Problemem będzie to, że ponieważ całe mięso poszło w obrót detaliczny, nie będziemy w stanie ustalić wielkości potencjalnego zarażenia - wskazał inspektor. Hudzik potwierdził, że cała partia mięsa trafiła tylko do jednego punktu sprzedaży, a w magazynie supermarketu nie zostały żadne próbki, na podstawie których można by przeprowadzić badania. - Trudno spodziewać się, żeby jeszcze coś zostało, zapewne mięso podlegało już konsumpcji - zaznaczył. Dodał, że ewentualne efekty działań tyskiego sanepidu mogą być znane w przyszłym tygodniu.
Kilka nie zaszkodzi
Krajowy konsultant w dziedzinie toksykologii Piotr Burda powiedział, że problemem może być tylko spożywanie skażonego mięsa przez długi czas, co sprawia, że dioksyny kumulując się w organizmie zwiększają ryzyko zachorowania na nowotwory i uszkadzają narządy człowieka. Natomiast - jego zdaniem - jeśli ktoś "zje kilka kotletów" ze skażonego mięsa, to nic mu się nie stanie. - Ludziom, którzy zjedzą nawet pięć takich kotletów, najprawdopodobniej nic się nie stanie. Oni musieliby jeść to mięso cały czas przez kilka miesięcy, żeby w ogóle to w jakiś sposób zadziałało - ocenił Burda. - Oczywiście takie mięso nie powinno znaleźć się na rynku, skoro jest skażone dioksynami. Tak naprawdę tych dioksyn nie powinno być w mięsie - dodał.
Główny Lekarz Weterynarii wyjaśnił, że mięso, które mogło być skażone, pochodziło z gospodarstw, w których świnie karmione były skażonymi paszami. Według niemieckich badań, maksymalne skażenie mięsa z tych gospodarstw wynosiło 1,55 piktograma na 1 gram tłuszczu przy dopuszczalnej wielkości 1 pg/g, czyli przekroczenie to wynosi ok. 50 proc. Dodał, że w przypadku skażonej wieprzowiny z Irlandii (w 2008 r.) przekroczenia były 112-krotne. Związek nie chciał odpowiedzieć, czy takie mięso jest szkodliwe dla zdrowia. Zaznaczył jednak, że "gdy mięso przypali się na grillu, ma więcej piktogramów dioksyn niż w tym mięsie, ale jest to wartość, której nie powinno być".
Główny Lekarz Weterynarii poinformował, że Inspekcja nadal kontroluje sprowadzane mięso, ale nie jest możliwe, by skontrolować wszystkie dostawy. Dodał, że Inspekcja ma dwa podejrzenia, ale jeszcze jest zbyt mało danych, by już o tym informować. Zapewnił, że jeżeli potwierdzi się przekroczenie norm, opinia publiczna zostanie o tym powiadomiona.
zew, PAP