Minister poinformował również, że upublicznione nagrania rozmów kontrolerów pochodzą jedynie z jednego kanału. Jak dodał, w sumie kanałów było 10, ale nie wszystkie były wykorzystywane 10 kwietnia 2010 r. - Gdybyśmy mieli nagranie laboratoryjne, to prawdopodobnie moglibyśmy być już dalej, ale nie dostaliśmy zgody na ponowne nagranie w lepszych warunkach tego zapisu - ubolewał Miller. Wyjaśnił, że eksperci zdobyli te nagrania przegrywając je osobiście, na własne nośniki - laptopy - z zapisu źródłowego.
Miller nie chciał odpowiedzieć wprost na pytanie, czy z zaprezentowanych nagrań wynika, że na rosyjskich kontrolerów wywierano presję. - Zapraszamy państwa do wspólnej dyskusji po opublikowaniu naszego raportu końcowego - powiedział. Pytany, czy 10 kwietnia więcej błędów popełnili Polacy, czy Rosjanie, Miller podkreślił, że w pracy komisji chodzi o zbadanie katastrofy tak, aby ustrzec się przed błędami na przyszłość.
"Alkohol w krwi Błasika? Nie mamy prawa się tym zajmować"
Mówiąc o umieszczeniu w raporcie MAK informacji o zawartości krwi w organizmie gen. Andrzeja Błasika minister zwrócił uwagę, że "gen. Andrzej Błasik nie był członkiem załogi tupolewa, lecz jego pasażerem" i dodał, że "nie ma zwyczaju umieszczania informacji o pasażerach w raporcie z badania wypadku, jak zrobił to MAK". - Proces badawczy nie ma prawa obejmować tej sprawy - podkreślił.
Powołując się na to, że prace polskiej komisji jeszcze trwają, Miller nie chciał oceniać, kto po stronie rosyjskiej miał decydujący wpływ na zachowanie kontrolerów ze Smoleńska: czy był to mjr Krutiniec (oficer operacyjny o kryptonimie "Logika", z którym rozmawiał zastępca kierownika bazy płk Nikołaj Krasnokutski), czy też generał, z którym także rozmawiano. - Pracujemy nad tym. Nie chcielibyśmy oceniać. Dziś nie mamy całego obrazu sytuacji i wszystkich materiałów - powiedział Miller, dodając, że nad analizą zapisów pracuje jeszcze Centralne Laboratorium Kryminalistyczne. Zarazem szef MSWiA zaznaczył, że jego komisja "nie feruje wyroków, a jedynie wskazuje, że ktoś się pomylił".
Przeczytaj zapisy rozmów z wieży w Smoleńsku do których dotarł "Wprost"
Tu-154 zszedł z kursu o 80 metrów
Z ustaleń polskiej komisji wynika, że o godz. 8:39 samolot poinformował, iż wchodzi w ścieżkę lądowania i jest w odległości 10 km od celu. "Samolot ze ścieżką 3-12" - informuje załogę kontroler. Mjr Benedict zauważył, że gdyby podejście przebiegało właśnie po ścieżce 3-12, to w danym momencie samolot nie byłby w odległości 10 km od celu. - Samolot był wtedy albo o 85 m wyżej od ścieżki, albo komenda wieży powinna paść 13 sekund później - uznał ekspert, zdaniem którego podejście przebiegało ścieżką oznaczoną jako 2-40.
Później stwierdzono, iż samolot był o 130 m za wysoko i zszedł z kursu o 80 m. - Kierownik strefy lądowania zamiast mówić "na kursie i na ścieżce" powinien przekazać załodze informację "jesteś za wysoko" albo "odchodzisz od kursu", a nie utwierdzać załogę, że wszystko jest w porządku - ocenił ekspert. Dodał, że 2 km przed lotniskiem nadal odchylenie od kursu wynosiło 20 m nad ścieżką i 80 m od kursu - co wciąż nie wywołało reakcji kontrolera.
Błąd już przy lądowaniu Iła-76Gdy do lądowania na lotnisku w Smoleńsku podchodził rosyjski Ił-76 nie padła w odpowiednim momencie komenda "horyzont" - poinformowali polscy eksperci z komisji badającej okoliczności katastrofy. Podczas specjalnej konferencji prasowej zestawiono dwa nagrania. Jedno pokazywało wylot polskiego Tu-154 z warszawskiego Okęcia, drugi lądowanie Iła-76.
Obecni na konferencji eksperci z komisji badającej katastrofę podkreślili, że na nagraniu z lotniska Smoleńsk widać, iż warunki atmosferyczne były bardzo trudne. Z zapisu wynika też, że rosyjski Ił, podczas nieudanej próby lądowania zszedł poniżej minimum - 100 metrów. Mimo to nie padła komenda kontrolera - "horyzont". Słychać także rozmowę kontrolerów, z której wynika, że kontrolerzy byli bardzo zdenerwowani.
Ze stenogramu z rozmów rosyjskich kontrolerów wynika, że tuż po nieudanym podejściu do lądowania w Smoleńsku rosyjskiego Iła-76 stwierdzili, że trzeba powiedzieć Polakom, że "nie mają po co startować" z Okęcia. Po pierwszy nieudanym podejściu do lądowania Iła-76, otrzymuje on zgodę na ponowne podejście. W tym czasie Tu-154 nadal jest jeszcze na lotnisku Okęcie, a rosyjscy kontrolerzy w swoich rozmowach mówią, że trzeba "Polakom powiedzieć, że nie mają po co startować".
Rosjanie przekazywali Polakom nieprecyzyjne dane?Członkowie polskiej komisji badającej katastrofę Tu-154 zwrócili uwagę na różnice w informacjach podawanych polskiemu Jakowi-40 i rosyjskiemu Iłowi-76. Pozwalają one wątpić, czy wieża w Smoleńsku podawała właściwe dane. Ok. 8 czasu miejscowego załodze polskiego Jak-a kontrola lotów podała, że widzialność wynosi 1500 metrów, a po minucie rosyjskiemu Iłowi-76 - że niespełna tysiąc. Zdaniem członka Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego powstaje pytanie, czy dane te odpowiadały stanowi faktycznemu. - Niemożliwe jest, żeby pogoda zmieniała się tak dynamicznie - komentowali eksperci. Ekspert zwrócił też uwagę, że kontrolerzy byli zdenerwowani, co słychać, kiedy wydają polecenie włączenia reflektorów. - Nerwowa sytuacja, która wynika z deficytu czasu, powoduje, że na wieży przechodzi się na język nieparlamentarny - skomentował przedstawiciel polskiej komisji.
"Ten meteo jest niepoczytalny"Kierownik lotów wieży w Smoleńsku był zdziwiony danymi podawanymi przez stację meteorologiczną - powiedział jeden z członków polskiej komisji komentując pokazaną we wtorek prezentację. Prezentacja obejmuje wypowiedź z godz. 8.33: "Ten z meteo niepoczytalny czy co, on podaje teraz 800", podczas gdy - jak zaznaczył w komentarzu jeden z polskich ekspertów - faktyczna widoczność wynosiła wtedy 200-300 metrów, a kontrolerzy widzieli, że od 7:09 warunki się pogarszają. O 8.34 Krasnokutski meldował niezidentyfikowanemu generałowi, że "podchodzi do trawersu". Dodał, że "wszystko włączone, wszystko gotowe". Według polskiego eksperta Krasnokutski nie zameldował zaś nic o złej pogodzie i o tym, że nie jest w stanie przyjąć polskiego samolotu.
Polscy eksperci ujawnili, że mgła w Smoleńsku pojawiła się nieoczekiwanie, a zastępca dowódcy bazy płk Nikołaj Krasnokutski już o godz. 7:41 w rozmowie z oficerem operacyjnym o kryptonimie "Logika" mówił, że dla polskiego samolotu potrzebne jest lotnisko zapasowe. Według zapisów nagrań ze smoleńskiej wieży Krasnokutski informując o mgle nad lotniskiem mówił do "Logiki": "nie wyrabiam, Smoleńsk przykryło". Dodawał, że tej mgły nie przewidywała poranna prognoza meteo. Oficer o kryptonimie "Logika" informował Krasnokutskiego, że "duża tutka" wystartowała już z Warszawy. - To trzeba dla niego szukać zapasowego - mówi Krasnokutski i dodaje, że może to być podmoskiewskie Wnukowo. - Zrobi kontrolne zejście do swojego minimum - dodaje jeszcze "Logika".
Komisja zaprezentowała fragment nagrania dotyczący lądowania w Smoleńsku polskiego Jaka-40 z dziennikarzami na pokładzie. Komisja uznała, że kontrolerzy powinni zabronić lądowania także jemu - ze względu na bezpieczeństwo i mgłę. - A gdy Jak przyziemił, kierownik chwali pilota mówiąc "małodiec" - skomentował prowadzący prezentację członek komisji mjr Robert Benedict.
Rosyjski pułkownik pozostawił pilotów samym sobiePolscy eksperci ocenili również, że płk Krasnokutski, podczas sprowadzania polskiego samolotu Tu-154 na lotnisko w Smoleńsku, przyjął "bierną pozycję", a w pewnym momencie z jego wypowiedzi wynika, że pozostawia w gestii pilotów, co zdecydować po ewentualnym nieudanym podejściu do lądowania. Podczas nagrania, które pokazuje lot Tu-154, padają też niepublikowane dotąd wypowiedzi pilotów. O godz. 8.35 z kokpitu słychać: "Musimy się na coś zdecydować"; później: "Tam jest obniżenie". Na zaprezentowanych nagraniach słychać też słowa z kokpitu: "Nic nie widać" i komendę kapitana Arkadiusza Protasiuka: "Odchodzimy". Pada ona na trzy sekundy przed poleceniem z wieży: "Horyzont".
W tym samym czasie płk Krasnokutski - jak oceniają polscy eksperci - domaga się od swoich przełożonych, żeby podano mu lotnisko zapasowe dla tupolewa, bo chce wiedzieć co ma zrobić z polskim samolotem. Według polskiej komisji, po tych konsultacjach pułkownik przyjmuje bierną postawę. Padają słowa Krasnokutskiego: "Przede wszystkim przygotuj go na drugi krąg. A... na drugi krąg i koniec". A dalej: "Sam podjął decyzję... niech sam dalej....". Według polskich ekspertów, w ten sposób pułkownik zostawił załogę na własną odpowiedzialność.
Polscy eksperci zwrócili również uwagę, że płk Krasnokutski nie posiadał odpowiednich uprawnień w związku z czym nie powinien był kontaktować się z załogą polskiego Tu-154M. Zdaniem ekspertów obecność płk. Krasnokutskiego w wieży było "naruszeniem sterylności" pomieszczenia w którym pracowali kontrolerzy.
"Wieża popełniła błędy - MAK je pominął"
Obsada wieży w Smoleńsku, działając pod dużą presją, popełniała wiele błędów i nie stanowiła wystarczającego wsparcia dla załogi polskiego Tu-154M - podsumował upublicznione zapisy rozmów kontrolerów z wieży w Smoleńsku płk Mirosław Grochowski. Jego zdaniem kontrolerzy byli u "granic wytrzymałości psychicznej". - Działając pod dużą presją, obsada wieży popełniała wiele błędów, nie stanowiąc wystarczającego wsparcia załogi samolotu Tu-154 podczas podejścia do lądowania w ekstremalnie trudnych warunkach atmosferycznych - ocenił płk Mirosław Grochowski, zastępca przewodniczącego Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego.
Grochowski podkreślił, że kontrolerzy nie mieli wsparcia wyższych przełożonych. - Fakt, że samolot Jak-40 wylądował w warunkach poniżej minimum lotniska, a w trakcie próby lądowania samolotu Ił-76 nieomal doszło do katastrofy, doprowadziło osoby odpowiedzialne za to przedsięwzięcie do granic wytrzymałości psychicznej. Świadczy o tym język, jakim się posługują - ocenił ekspert.
Zdaniem pułkownika trudno zaakceptować fakt, że w raporcie końcowym MAK nie odniesiono się do sytuacji na lotnisku w Smoleńsku. Według Grochowskiego należałoby to zrobić "w celu wyeliminowania zagrożenia i podniesienia poziomu bezpieczeństwa lotów, tak aby podobna katastrofa nie wydarzyła się w przyszłości".Inny członek polskiej komisji badania wypadków lotniczych, Wiesław Jedynak ocenił, że brak odpowiednich informacji z wieży w Smoleńsku nie pomógł załodze Tu-154M, ale nie można mówić, że był on przyczyną katastrofy. - Gdy obserwuje się specyfikę pracy załogi statku powietrznego podczas podejścia do lądowania, widać bardzo wyraźnie, że nie można mówić o tym, że tylko jeden z elementów jest przeważający w tym całym ciągu wydarzeń. To jest system. Jeżeli któryś z elementów tego systemu nie działa w sposób właściwy, można mówić o tym, że bezpieczeństwo takiej operacji jest zagrożone - powiedział Jedynak. - Nie możemy powiedzieć, że gdyby te informacje były przekazane załodze, to tej katastrofy by nie było. Możemy powiedzieć, że brak tych informacji na pewno nie pomógł załodze znaleźć lepszego rozwiązania tego rejsu, tego lotu - dodał.
PAP, arb