Polski wyborca jest głuchy na racjonalny komunikat. Można mu przedstawić jasny plan działania, drogę rozwoju, szczegółową agendę, dziesięciolatkę - a on nadal pozostanie skonfundowany. Dlaczego? Bo estetyka polskiego wyborcy jest inna. Potrzebuje silnych wrażeń, mocnego przekazu, emocji.
Polscy politycy stosują wobec elektoratu dwie megastrategie wyborcze. Jedną z nich możemy nazwać roboczo strategią „Kochamy Was – Będzie Dobrze", drugą określić mianem „Wróg Czai Się Za Rogiem”. Pierwsza polega na pozytywnym przekazie pełnym nadziei na lepszą przyszłość, odwołującym się do haseł pojednania, braterstwa, współpracy dla osiągnięcia wspólnego celu. Druga z kolei za fundament przyjęła sobie podtrzymywanie atmosfery niepokoju, strachu, przekonania, że jesteśmy okłamywani, zwodzeni i że nie mamy wpływu na własny los. Wystarczy spojrzeć na dwie wielkie fale wyborcze ostatnich lat.
W 2007 roku na fali ogólnopolskiej niechęci do politykierów, wywołanej przez nietuzinkowe rządy Wielkiej Trójki (Jarosława, Romana i Andrzeja), Platforma Obywatelska zaproponowała Polakom niemałą odmianę: politykę miłości. Jakież było nasze wzruszenie, kiedy premier in spe Donald Tusk mówił o obowiązku pojednania, o tym, że zrobi wszystko, by Polska była nas dobrym domem, o tym, że wiele nas dzieli, ale wszystkich nas łączy miłość. Poczuliśmy przyjemny dreszcz, zafascynowanie, ujrzeliśmy świetlistą drogę do lepszej przyszłości. Nie straszne nam były wysokie ceny, nie straszne masowe migracje współobywateli, za nic mieliśmy problemy demograficzne, gwizdaliśmy na giełdowy krach. Na ulicach zaczęliśmy się do siebie uśmiechać. "Może teraz już będzie spokój?".
W 2011 roku ruszyła kontrfala. Fala strachu. Wzniecił ją Jarosław Kaczyński głosząc z pełną stanowczością greckiego mówcy, że w Polsce zagrożona jest demokracja. Demokracja, głupcze! A kto zagraża demokracji? A służby specjalne, które "intensyfikują swoje działania w sferze publicznej". Tak było – tłumaczył Jarosław Kaczyński – w przypadku jego brata Lecha. Lech Kaczyński miał być inwigilowany w sprawie tzw. incydentu gruzińskiego. Horror! Prezes Kaczyński wyraźnie wskazywał, że to skandal, który nie został ujawniony. A nie został ujawniony, bo "mechanizm skandalu w Polsce nie funkcjonuje". Skandal że nie ma skandalu! Ale to nie koniec strachu. Bo skoro prezydent Komorowski łamie Konstytucję, to strach się bać! A to, że odmawia się prawa głosu opozycji?! O nie! A w mediach nie ma pluralizmu! Media robią wszystko, aby zmieszać z błotem bieluśkie oblicze Prawa i Sprawiedliwości. Nie pozwólmy na to! Rzeczpospolita jest zagrożona! Ratujmy ją! Ale czy jest jeszcze nadzieja? - Jest nadzieja, że polską demokrację obronimy, ale musimy jej bronić - zapewnił Jarosław Kaczyński.
Dwie polityki, dwie narracje, dwa absurdy i dwie skrajności. Obie strategie są jak wykałaczki na które nadziewa się wyborców, by usmażyć wyborczy szaszłyk. Komunikaty wyborcze żerują na emocjach. Zblazowany, zdezorientowany i na ogół leniwy wyborca reaguje wyłącznie na silny, wyrazisty, odważny i niemożliwy do zweryfikowania komunikat. Do wyborcy dociera wyłącznie armatni wystrzał wydobywający się w gigantycznej marketingowej tuby. Ciche piski nie mają racji bytu. W rezultacie sprzyja to zamrożeniu sceny politycznej i dominacji dwóch partii z najpotężniejszymi tubami.
Jaki jest rezultat rozemocjonowania politycznego polskiego wyborcy? Taki, że PiS straszy, PO kocha, a wyborca ma zmartwienie. Czy pokochać, czy znienawidzić? Zabawne, jak podobny skutek osiągnąć można dzięki tym dwóm skrajnie odmiennym uczuciom.
W 2007 roku na fali ogólnopolskiej niechęci do politykierów, wywołanej przez nietuzinkowe rządy Wielkiej Trójki (Jarosława, Romana i Andrzeja), Platforma Obywatelska zaproponowała Polakom niemałą odmianę: politykę miłości. Jakież było nasze wzruszenie, kiedy premier in spe Donald Tusk mówił o obowiązku pojednania, o tym, że zrobi wszystko, by Polska była nas dobrym domem, o tym, że wiele nas dzieli, ale wszystkich nas łączy miłość. Poczuliśmy przyjemny dreszcz, zafascynowanie, ujrzeliśmy świetlistą drogę do lepszej przyszłości. Nie straszne nam były wysokie ceny, nie straszne masowe migracje współobywateli, za nic mieliśmy problemy demograficzne, gwizdaliśmy na giełdowy krach. Na ulicach zaczęliśmy się do siebie uśmiechać. "Może teraz już będzie spokój?".
W 2011 roku ruszyła kontrfala. Fala strachu. Wzniecił ją Jarosław Kaczyński głosząc z pełną stanowczością greckiego mówcy, że w Polsce zagrożona jest demokracja. Demokracja, głupcze! A kto zagraża demokracji? A służby specjalne, które "intensyfikują swoje działania w sferze publicznej". Tak było – tłumaczył Jarosław Kaczyński – w przypadku jego brata Lecha. Lech Kaczyński miał być inwigilowany w sprawie tzw. incydentu gruzińskiego. Horror! Prezes Kaczyński wyraźnie wskazywał, że to skandal, który nie został ujawniony. A nie został ujawniony, bo "mechanizm skandalu w Polsce nie funkcjonuje". Skandal że nie ma skandalu! Ale to nie koniec strachu. Bo skoro prezydent Komorowski łamie Konstytucję, to strach się bać! A to, że odmawia się prawa głosu opozycji?! O nie! A w mediach nie ma pluralizmu! Media robią wszystko, aby zmieszać z błotem bieluśkie oblicze Prawa i Sprawiedliwości. Nie pozwólmy na to! Rzeczpospolita jest zagrożona! Ratujmy ją! Ale czy jest jeszcze nadzieja? - Jest nadzieja, że polską demokrację obronimy, ale musimy jej bronić - zapewnił Jarosław Kaczyński.
Dwie polityki, dwie narracje, dwa absurdy i dwie skrajności. Obie strategie są jak wykałaczki na które nadziewa się wyborców, by usmażyć wyborczy szaszłyk. Komunikaty wyborcze żerują na emocjach. Zblazowany, zdezorientowany i na ogół leniwy wyborca reaguje wyłącznie na silny, wyrazisty, odważny i niemożliwy do zweryfikowania komunikat. Do wyborcy dociera wyłącznie armatni wystrzał wydobywający się w gigantycznej marketingowej tuby. Ciche piski nie mają racji bytu. W rezultacie sprzyja to zamrożeniu sceny politycznej i dominacji dwóch partii z najpotężniejszymi tubami.
Jaki jest rezultat rozemocjonowania politycznego polskiego wyborcy? Taki, że PiS straszy, PO kocha, a wyborca ma zmartwienie. Czy pokochać, czy znienawidzić? Zabawne, jak podobny skutek osiągnąć można dzięki tym dwóm skrajnie odmiennym uczuciom.