Stery politycznego marketingu w Prawie i Sprawiedliwości po Adamie Bielanie i Michale Kamińskim przejęli "młodzi, zdolni" - Adam Hofman i Mariusz Kamiński. Efekty są dalekie od zamierzeń.
W ramach "zbliżenia z narodem" i odegrania się na politycznym wrogu, Donaldzie Tusku, Jarosław Kaczyński udał się do sklepu spożywczego, aby pokazać, jak zmieniły się ceny od czasu słynnej debaty telewizyjnej, w której ówczesny lider opozycji zaskoczył ówczesnego premiera pytaniem o ceny artykułów spożywczych.
Dziś Tusk i Kaczyński zamienili się rolami i teraz to prezes PiS udał się do sklepu osiedlowego (jak się później okazało – jednego z najdroższych sklepów w Warszawie). Zakupił kilka podstawowych artykułów spożywczych, zapłacił ponad 55 złotych i po wyjściu ze sklepu, otoczony przez dziennikarzy oświadczył, że "za jego czasów" ceny były dwukrotnie mniejsze. Przy „zakupie kontrolowanym" prezesowi PiS sekundowali partyjni towarzysze (i towarzyszki). Niewykluczone, że wybrali się ze swoim szefem do sklepu po to, by ten, nie nawykły do robienia zakupów, się nie pogubił.
Kaczyński uznał, że za gwałtowny wzrost cen odpowiedzialny jest rząd Donalda Tuska. Zmiany cen światowych, wzrost cen surowców, energii i tym podobne – mają, rzecz jasna, marginalne znaczenie. Przekaz poszedł w eter. A złośliwi dziennikarze, zamiast brać słowa prezesa PiS za dobrą monetę, postanowili sprawdzić poziom cen na własnych portfelach. Zrobili więc błyskawiczny rajd po sklepach i wyszło im, że praktycznie w każdym innym sklepie za ten sam koszyk zakupów można zapłacić mniej - nawet o kilkadziesiąt procent. Okazało się, że na produkty kupione przez Jarosława Kaczyńskiego trzeba dziś wydać (jeśli nie jest się fanem najdroższych sklepów w stolicy) ok. 37 złotych, a w 2007 roku te same produkty kosztowałyby nas 30 złotych. Wyliczenie czy mamy do czynienia ze stuprocentowym wzrostem cen pozostawiam czytelnikom.
Abstrahując jednak od treści – forma całego happeningu zmieniła go w wydarzenie tragikomiczne. Prezes przyjechał do sklepu samochodem z ochroną - jak na człowieka, który chce zbliżyć się do zwykłych obywateli przystało. A potem jeszcze obraził tych, którzy limuzyną do sklepów nie jeżdżą stwierdzając, że nie wybrał się na zakupy do Biedronki ponieważ w sklepach tej sieci „kupują tylko najubożsi". Jeśli Kaczyński chciał wystąpić w roli trybuna ludowego to wyszło… No cóż – nie wyszło, a cały ten spektakl pokazał, jak daleko jest Kaczyńskiemu do prawdziwych problemów obywateli.
Dziś Tusk i Kaczyński zamienili się rolami i teraz to prezes PiS udał się do sklepu osiedlowego (jak się później okazało – jednego z najdroższych sklepów w Warszawie). Zakupił kilka podstawowych artykułów spożywczych, zapłacił ponad 55 złotych i po wyjściu ze sklepu, otoczony przez dziennikarzy oświadczył, że "za jego czasów" ceny były dwukrotnie mniejsze. Przy „zakupie kontrolowanym" prezesowi PiS sekundowali partyjni towarzysze (i towarzyszki). Niewykluczone, że wybrali się ze swoim szefem do sklepu po to, by ten, nie nawykły do robienia zakupów, się nie pogubił.
Kaczyński uznał, że za gwałtowny wzrost cen odpowiedzialny jest rząd Donalda Tuska. Zmiany cen światowych, wzrost cen surowców, energii i tym podobne – mają, rzecz jasna, marginalne znaczenie. Przekaz poszedł w eter. A złośliwi dziennikarze, zamiast brać słowa prezesa PiS za dobrą monetę, postanowili sprawdzić poziom cen na własnych portfelach. Zrobili więc błyskawiczny rajd po sklepach i wyszło im, że praktycznie w każdym innym sklepie za ten sam koszyk zakupów można zapłacić mniej - nawet o kilkadziesiąt procent. Okazało się, że na produkty kupione przez Jarosława Kaczyńskiego trzeba dziś wydać (jeśli nie jest się fanem najdroższych sklepów w stolicy) ok. 37 złotych, a w 2007 roku te same produkty kosztowałyby nas 30 złotych. Wyliczenie czy mamy do czynienia ze stuprocentowym wzrostem cen pozostawiam czytelnikom.
Abstrahując jednak od treści – forma całego happeningu zmieniła go w wydarzenie tragikomiczne. Prezes przyjechał do sklepu samochodem z ochroną - jak na człowieka, który chce zbliżyć się do zwykłych obywateli przystało. A potem jeszcze obraził tych, którzy limuzyną do sklepów nie jeżdżą stwierdzając, że nie wybrał się na zakupy do Biedronki ponieważ w sklepach tej sieci „kupują tylko najubożsi". Jeśli Kaczyński chciał wystąpić w roli trybuna ludowego to wyszło… No cóż – nie wyszło, a cały ten spektakl pokazał, jak daleko jest Kaczyńskiemu do prawdziwych problemów obywateli.