A co z opozycją? Niestety – to samo. Oto Jarosław Kaczyński wylądował na zakupach – i tryumfalnie ogłosił, że za produkty, które kupiłby cztery lata temu za dwadzieścia parę złotych zapłacił teraz pięćdziesiąt parę. Jego bezprecedensowa wyprawa do świątyni konsumpcji miała pokazać matactwa premiera Tuska, który niegdyś popisywał się znajomością cen ziemniaków. Z wywodów Kaczyńskiego można było wyciągnąć wniosek, że złośliwy rząd, który nie lubi biednych Polaków, w magiczny sposób, „tu i teraz", wywindował ceny w górę. Prezes PiS najwyraźniej nie widzi związku między poziomem cen, a zeszłorocznymi klęskami żywiołowymi, których skutkiem był nieurodzaj (pamięta pan panie prezesie? Trochę padało). Nie widzi też związku między unijną polityką rolną, a poziomem cen. Posłowie PO, którzy podobnie jak ci z PiS-u mają problem w dostrzeganiu konsekwencji różnorodnych przeszłych zdarzeń, skupili się jednak na czymś innym. Otóż według nich prezes wybrał zbyt drogi sklep, bo przecież mógł to samo kupić za trzydzieści parę złotych w Tesco. Jeden z posłów wszczął wręcz alarm, że przez sklepową eskapadę prezesa PiS, ucierpią małe sklepy osiedlowe, naznaczone od teraz stygmatem drożyzny. I tak impreza u Wielkiego Gatsby’ego trwa, czas płynie, nikt nie zmierza naprzód, a i prąd nikogo nie znosi w przeszłość.
Wielki Gatsby wierzył w to, że fragment życia można bezpowrotnie przekreślić bez żadnych konsekwencji, podczas gdy Daisy Buchanan taką wiarę tylko udawała. Przekonanie Gatsby’ego stało się pośrednią przyczyną jego śmierci; Daisy uciekła na inny kontynent. W kontekście politycznej rzeczywistości oba scenariusze są co najmniej niepokojące.