Bez ewidencji, bez badań, bez oceny ryzyka
Inspektorzy PIP stwierdzili także, że w gospodarstwie nie prowadzono ewidencji czasu pracy, pracownicy nie przeszli badań lekarskich i nie było oceny ryzyka zawodowego zatrudnionych. Rzeczniczka podkreśliła, że po kontroli inspekcji pracy właściciel gospodarstwa zmienił miejsce magazynowania słomy, przenosząc je z piętra na parter. Raport został przekazany Prokuraturze Rejonowej Bydgoszcz-Północ, która prowadzi śledztwo w sprawie wypadku.
- Przede wszystkim to dla mnie tragedia. Zarówno mnie, jak i mojej żonie bardzo żal zmarłej pracownicy, była z nami przez pięć lat - powiedział poseł Mojzesowicz. Podkreślił, że współpracował z inspekcją pracy, stawiał się na wezwania, udostępniał dokumenty, a także odniósł się do pokontrolnych uwag.
"Praca w rolnictwie ma swoją specyfikę"
- Moi pracownicy byli ubezpieczeni, przeszli przeszkolenie BHP. To prawda, nie było ewidencji czasu pracy, ale zatrudnieni nie pracowali dłużej niż 7-8 godzin. Praca w rolnictwie ma swoją specyfikę. Zmarła kobieta i obaj pracownicy każdego ranka wykonywali te same czynności, stale o tej samie porze zrzucany był jeden balot słomy - mówił Mojzesowicz.
Zaznaczył, że nie poczuwa się do "zasadniczej winy", a główną przyczyną tragedii jest to, że pracownicy byli nietrzeźwi. - Słyszę uwagi, że inspektor pracy nie ukarał mnie, gdyż mam immunitet. Gdyby chciał nałożyć karę to poddałbym się, tak samo gdyby prokurator zamierzał przedstawić mi zarzuty zrzekłbym się immunitetu - dodał poseł.
Mojzesowicz przyznał, że obaj pracownicy, którzy feralnego dnia zrzucali słomę, nadal pracują w jego gospodarstwie. Jeden z nich był wieloletnim partnerem zmarłej kobiety.
zew, PAP