Awantura wokół wystawy poświęconej katastrofie smoleńskiej, do jakiej doszło najpierw w Parlamencie Europejskim, a następnie w polskich mediach, pokazuje w jaki sposób Prawo i Sprawiedliwość traktuje instrumentalnie wszystko, co jest związane z tragicznymi wydarzeniami z 10 kwietnia 2010 roku.
Dzięki polskiej europarlamentarzystce Lidii Geringer de Oedenberg, która jest jednocześnie kwestorem Parlamentu Europejskiego, znamy wszystkie okoliczności tej sprawy. Zamawiający wystawę eurodeputowany PiS Ryszard Legutko był zobowiązany do przedstawienia pełnego dossier prezentacji na co najmniej 2 miesiące przed jej terminem. Prof. Legutko zrobił to, ale nie do końca – przedstawił bowiem zdjęcia i podpisy, jakie miały się pod nimi znaleźć, na 4 dni przed otwarciem ekspozycji. Polska posłanka zgodziła się na wystawę, ale pozostałych czterech kwestorów, po zapoznaniu się z jej treścią, a przede wszystkim feralnymi podpisami, zaprotestowało, powołując się na określone przepisy regulaminu PE. Profesor Legutko odwołał się od tej decyzji do szefa PE Jerzego Buzka, który poprosił kwestorów o ponowne przeanalizowanie sprawy. Ci podtrzymali swoją decyzję, a ponieważ napisy były wydrukowane pod zdjęciami, zostały one ostatecznie zaklejone. Kwestorzy uznali, że treści pod zdjęciami są zbyt kontrowersyjne.
W zamyśle organizatorów wystawa była adresowana przede wszystkim do polskiego rządu i władz Rosji. W całej tej sprawie nie chodziło o przypomnienie tragedii smoleńskiej - lecz o zdobycie kolejnego „punktu" w ramach rozgrywki politycznej toczącej się w Polsce. Z wystawy miało wynikać jasno to, że Rosja ma na sumieniu poważne grzechy, a politycy PiS są jedynymi sprawiedliwymi, dążącymi do wyjaśnienia prawdy. A prof. Legutko, odpowiedzialny za wystawę, myślał zapewne bardziej o swojej dalszej karierze w PiS, niż o rzeczywistym przedstawieniu polskiej tragedii na forum Parlamentu Europejskiego.
Politycy PiS, co pokazały między innymi wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu w rocznicę tragedii smoleńskiej, coraz bardziej zaczynają przypominać piłkarskich pseudokibiców. Ale że w rolę taką postanowił wcielić się również prof. Legutko? Szkoda.
W zamyśle organizatorów wystawa była adresowana przede wszystkim do polskiego rządu i władz Rosji. W całej tej sprawie nie chodziło o przypomnienie tragedii smoleńskiej - lecz o zdobycie kolejnego „punktu" w ramach rozgrywki politycznej toczącej się w Polsce. Z wystawy miało wynikać jasno to, że Rosja ma na sumieniu poważne grzechy, a politycy PiS są jedynymi sprawiedliwymi, dążącymi do wyjaśnienia prawdy. A prof. Legutko, odpowiedzialny za wystawę, myślał zapewne bardziej o swojej dalszej karierze w PiS, niż o rzeczywistym przedstawieniu polskiej tragedii na forum Parlamentu Europejskiego.
Politycy PiS, co pokazały między innymi wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu w rocznicę tragedii smoleńskiej, coraz bardziej zaczynają przypominać piłkarskich pseudokibiców. Ale że w rolę taką postanowił wcielić się również prof. Legutko? Szkoda.