Oni w stopach, on w metrach
Łukaszewicz zauważył, że kontroler nie jest jedyną osobą, która przyczyniła się do katastrofy, ale jedyną, która przeżyła, dlatego prokuratura postawiła go w stan oskarżenia. - Zapis rozmów załogi z wieżą wskazuje, że kontroler i załoga mówili innymi językami. Załoga podawała wysokość i prędkość w stopach i milach, kontroler w metrach. Było to typowe nieporozumienie komunikacyjne, na które nałożyły się trudne warunki atmosferyczne i niewystarczające umiejętności praktyczne załogi w wykonywaniu zajść nieprecyzyjnych – powiedział Łukaszewicz. Podkreślił, że warunki były trudne, na pograniczu minimum, ale go nie przekraczały. - Było to rutynowe lądowanie w trudnych warunkach. Dobrze wyszkolona załoga powinna była sobie poradzić – ocenił.
Jak mówił Łukaszewicz, załoga częściej lądowała według wskazań ILS, miała duże doświadczenie w lotach do Afganistanu, gdzie jednak lądowania z reguły odbywają się przy widzialności ziemi". - Dodatkowym utrudnieniem był silny wiatr, wiejący pod kątem prostym i spychający samolot z kursu - dodał.
"Może nie byłoby Smoleńska"
- Można ubolewać nad tym, że gdy wojskowa komisja badająca katastrofę zakończyła prace, opublikowano tylko część jej ustaleń. Może byłoby lepiej, gdyby w takich przypadkach niczego nie ukrywać. Być może, gdyby opublikowano całość ustaleń, nacisk opinii publicznej wymusiłby zmiany w sposobie myślenia i działania lotnictwa wojskowego i może nie doszłoby do następnej katastrofy – dodał były pełnomocnik MON ds. wdrażania F-16.
Smoleńsk jak Mirosławiec
Zdaniem przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Edmunda Klicha, problem leży w systemie szkolenia. - Katastrofa CASY i smoleńska to są bliźniacze katastrofy, problem jest identyczny. To są zaniedbania kilkuletnie, dotyczące współpracy wśród załogi oraz pomiędzy załogą i kontrolerem. Tego jednak nie zlikwiduje się w tydzień, problem też nie powstaje w ciągu tygodnia, tylko narasta - braki w szkoleniu, braki symulatorów - podkreślił Edmund Klich.
- To wszystko musi okazać się wstrząsem. Na co mamy jeszcze czekać? Bo na większą katastrofę trudno czekać. Bylibyśmy nierozważni, żebyśmy dalej ryzykowali życiem ludzi - nie tylko pilotów, ale także osób na wysokich stanowiskach - przestrzegał Klich.
W czwartek Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu przedstawiła ustalenia zakończonego śledztwa w sprawie katastrofy samolotu CASA w Mirosławcu. Śledztwo trwało ponad trzy lata. Do sądu skierowany został akt oskarżenia wobec por. Adama B., byłego kontrolera zbliżania i precyzyjnego podejścia na lotnisku w Mirosławcu. Prokuratura zarzuca mu niedopełnienie obowiązków, za co grozi do trzech lat więzienia. Prokuratura umorzyła postępowanie wobec dowódcy załogi samolotu kpt. pil. Roberta K., który zginął w katastrofie, a także wobec ówczesnego dowódcy 13. eskadry lotnictwa transportowego.
Wojskowy samolot transportowy CASA C-295M rozwożący uczestników konferencji bezpieczeństwa lotów w wojsku rozbił się 23 stycznia 2008 w Mirosławcu (Zachodniopomorskie). Zginęło 20 osób - czteroosobowa załoga i 16 oficerów. Po katastrofie stanowiska straciło pięciu wojskowych, którzy zdaniem ministra obrony bezpośrednio odpowiadali za decyzje, które doprowadziły do tragedii.
zew, PAP