Odwrócony "agent"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bartosz Arłukowicz – najnowszy nabytek Platformy – był dotąd tylko de nomine politykiem lewicy. Tak naprawdę Arłukowicz od początku był wytworem politycznego marketingu. Były już polityk SLD nie jest dzieckiem Thugutta, Ciołkosza, czy Daszyńskiego, ale raczej współczesnych spin doktorów. Nieprzypadkowo jego pierwszym publicznym sukcesem przyszłego polityka było zwycięstwo w reality show „Agent”.
Komu należy przypisać sukces w postaci pozyskania przez Donalda Tuska tuż przed wyborami jednej z jaśniejszych gwiazd SLD? Oczywiście - Grzegorzowi Napieralskiemu. To on, po wygranej wewnętrznej walce o przywództwo w partii, wypchnął na margines swojego konkurenta -  Wojciecha Olejniczaka – a także wszystkich tych, którzy nie dość entuzjastycznie odnosili się do jego przywództwa. Od tego czasu z Sojuszu odeszła była polska komisarz w UE – Danuta Hübner, coraz bliżej rozstania z SLD jest Ryszard Kalisz, a teraz partia straciła Arłukowicza.

Premier musiał tylko skorzystać z okazji. Donald Tusk wykorzystał politycznie konflikt pomiędzy Arłukowiczem a Napieralskim – bo nie oszukujmy się: stanowisko pełnomocnika ds. kontaktu z ludźmi wykluczonymi jest tylko pretekstem do zmiany barw klubowych na kilka miesięcy przed wyborami. A Arłukowicz to cenny nabytek dla Platformy – jako prawdopodobna „jedynka" na liście wyborczej PO w Szczecinie zmierzy się z samym Grzegorzem Napieralskim, który otworzy listę SLD w tym mieście. I jeżeli uda mu się wygrać z szefem SLD, to takie zwycięstwo będzie nie tylko niezwykle prestiżowe – ale również przyniesie wymierny zysk Platformie. Dobry wynik Arłukowicza może bowiem zapewnić PO 2-3 dodatkowe mandaty zdobyte kosztem Sojuszu. Warto pamiętać, że dla wyborców SLD Platforma jest najczęściej partią drugiego wyboru. Przejście Arłukowicza do Platformy może sprawić, że dla wielu szczecińskich (i nie tylko) sympatyków lewicy drugi wybór zmieni się w pierwszy – wszak wybory w Polsce coraz bardziej przypominają konkursy piękności, a nie walkę na programy.

Jeśli chodzi o samego Arłukowicza – to jego dotychczasowa kariera w pewnych punktach przypomina ścieżkę jaką niegdyś podążali na polityczny Olimp Zbigniew Ziobro i Jan Maria Rokita. Były polityk lewicy, podobnie jak obydwaj politycy prawicy, zbudował swoją pozycję w oparciu o „grę" w sejmowej komisji śledczej. Polityk z takim zapałem, nie zapominając rzecz jasna o autopromocji, tropił bohaterów tzw. afery hazardowej, że dziś… dołączył do drużyny z której pochodzili tropieni. I – zapewne zbiegiem okoliczności - konferencja Donalda Tuska i Bartosza Arłukowicza, podczas której poinformowano o jego przejściu do obozu premiera, zbiegła się z decyzją Prokuratury Apelacyjnej, która podtrzymała decyzję prokuratury niższego szczebla o umorzeniu śledztwa w sprawie afery.

Sezon transferowy w polityce dopiero się zaczyna. Arłukowicz zajmie w PO miejsce zwolnione przez Janusza Palikota na lewej flance ataku. Teraz należy oczekiwać spektakularnego przejścia kogoś, kto w papierach ma napisane "konserwatysta".