Wietnamczyk w pierwszej dziesiątce najbogatszych Polaków? Nigeryjczyk wygrywający wybory do Sejmu? Za jakiś czas to całkiem prawdopodobne.
Ciemnoskóry Henry Ubaka, pochodzący z Nigerii, w mundurze polskiego policjanta już zdążył wziąć udział w misji pokojowej w Kosowie; teraz pracuje w wydziale kryminalnym stołecznej komendy policji. Emmanuel Olisadebe, z pochodzenia Nigeryjczyk, był najlepszym piłkarzem polskiej reprezentacji w eliminacjach do mistrzostw świata w Korei i Japonii. Brian Scott z Gujany jest dziennikarzem Radia Kraków, a Okił Khamidow z Tadżykistanu reżyseruje dla Polsatu "Świat według Kiepskich" oraz "Bar". Pochodzący z Konga Anaclet Kalondji-Kabengele jest radnym powiatu w Staszowie (woj. świętokrzyskie). Z kolei Ravi Pareek z Indii uważa się za prawdziwego Mazura. On również zamierza być radnym. Już ponad sto tysięcy przybyszów z Wietnamu, Chin, Laosu, Nigerii, Turcji czy Syrii zostało w Polsce przedsiębiorcami lub gromadzą kapitał na założenie własnych firm. Większość z nich płaci podatki, wielu zatrudnia Polaków, kształci dzieci w polskich szkołach, buduje domy, włącza się w życie lokalnych społeczności. Od wielu z nich możemy się uczyć pracowitości, solidności, uczciwości w interesach, kreatywności.
Prawdziwi bogacze
"Bogaczem jest ten, kto dzięki swym zdolnościom i zaletom potrafi bogactwo wytworzyć, nie zaś ten, kto odziedziczył lub wygrał na loterii bajeczną fortunę. Kreatywność, odwaga i wytrwałość ludzi gotowych do podejmowania ryzyka przynosi dobrobyt społeczeństwu, podczas gdy największe zasoby, które nie zostały okupione wysiłkiem, łatwo ulegają rozproszeniu - w myśl reguły "łatwo przyszło - łatwo poszło" - twierdzi w swojej książce "Bogactwo i ubóstwo" George Gilder, amerykański ekonomista. W imigrantach nasz kraj zyskuje takich właśnie bogaczy: po pięciu latach pracy w Polsce przeciętny Wietnamczyk ma siedmiokrotnie wyższe roczne dochody niż przeciętny pracujący Polak! - wynika z badań Instytutu Spraw Publicznych.
Do bogaczy w rozumieniu Gildera należy m.in. Wietnamczyk Tao Ngoc Tu, absolwent Politechniki Gdańskiej, zatrudniający w swojej firmie Tan Viet 180 osób. Należą do nich również Irańczyk Reza Rouyan (handlujący zdrową żywnością), Ukrainiec Dmitrij Fokin (prowadzący w Poznaniu firmę spedycyjną), Chińczyk Qu Young (prowadzący w Warszawie restaurację) czy Kurd Ziyad Raoof (właściciel Krakowskiego Centrum Konferencyjnego). Bogaczem jest Mohamad Chikha, Syryjczyk po studiach w Londynie, który przez osiem lat był informatykiem w Wielkiej Brytanii, a w Polsce założył firmę komputerową i prowadzi kilka cukierni. Bogaczami tworzącymi kapitał społeczny są natomiast m.in. pochodzący z Bangladeszu Muhammad Musabbir (pierwszy lekarz w naszym kraju, który zajął się leczeniem chorych na AIDS) i 32-letni Armen Edigrian z Armenii (zrobił w Polsce habilitację i jest jednym z najzdolniejszych pracowników Instytutu Matematyki Uniwersytetu Jagiellońskiego).
- Przybysz zaczyna od pracy u znajomego, rodziny albo od handlu na bazarach. Kiedy przyjeżdża, często nie ma w ogóle pieniędzy. Po prostu zaciąga kredyt u osiadłych tu wcześniej Wietnamczyków, kupuje jakieś towary na kredyt i sprzedaje, gdzie się da. Dopiero po kilku latach ciężkiej pracy stać go na otworzenie własnego interesu - mówi Nguyen Van Hao, sekretarz generalny Stowarzyszenia Wietnamczyków w Polsce "Solidarność i Przyjaźń".
Imigrancki posag
Przybysze z Dalekiego Wschodu, ale także z Azji Środkowej i Bliskiego Wschodu mogą być dla III Rzeczypospolitej tym, czym dla I i II Rzeczypospolitej byli Holendrzy, Szkoci, Niemcy czy Francuzi. Już teraz wielu imigrantów bije na głowę naszych rodaków pod względem pracowitości i uczciwości. "My zaczynamy być senni. Oni chcą wygrać. Możemy pracować dziesięć godzin dziennie, oni będą pracować dwanaście. My dwanaście, oni czternaście. Bieda i ambicja to mieszanka piorunująca" - mówi o imigrantach Marvin Harold Davis, miliarder z Beverly Hills. - Wietnamczycy mają ugruntowaną opinię ludzi uczciwych. Szanują swoich klientów, łatwo się z nimi negocjuje - twierdzi Teresa Halik z Instytutu Orientalistyki Uniwersytetu Warszawskiego, od kilku lat badająca wietnamską społeczność w Polsce.
Teresa Halik podkreśla też szacunek Wietnamczyków do prawa kraju, w którym się osiedlają. Prawo (a nie kultura, tradycja, obyczaje) jest właściwie jedynym uniwersalnym językiem łączącym ich z innymi obywatelami i instytucjami. Z policyjnych statystyk wynika, że Wietnamczycy są grupą najrzadziej wchodzącą w konflikt z prawem; proporcjonalnie - sześćdziesięciokrotnie rzadziej niż Polacy! (Oczywiście działają w Polsce także wietnamscy przestępcy, próbujący zmusić swych ziomków do płacenia haraczu, współdziałający z międzynarodowymi gangami.)
Czego możemy się nauczyć od imigrantów?
Imigranci nie są grupą roszczeniową: nie strajkują, nie ustawiają się w kolejkach po zasiłki, nie domagają się krótszego tygodnia pracy, dłuższych urlopów, nie powołują się na kodeks pracy. Zakładają firmy wykorzystujące luki na rynku, często zajmują się tym, czym Polacy nie chcą się zajmować, pracują po kilkanaście godzin na dobę. Według badań CBOS, 49 proc. Polaków nie zgodziłoby się na kończenie pracy późnym wieczorem, 60 proc. nie odpowiadają częste wyjazdy służbowe, 62 proc. nie godzi się na przeprowadzkę do innej miejscowości, 63 proc. nie chce przebywać poza domem przez kilka dni w tygodniu, 70 proc. nie podjęłoby pracy, gdyby miało daleko do niej dojeżdżać. - Gdy do mojego wujka, który jest współwłaścicielem restauracji, przyszli Polacy szukający pracy, najpierw wymienili długą listę tego, czego nie potrafią zrobić, a potem przedstawili wysokie wymagania płacowe.
Wśród Wietnamczyków podobna postawa jest nie do pomyślenia - opowiada 27-letni Salem Hoang, absolwent Politechniki Warszawskiej, mieszkający w stolicy od dziesięciu lat. Dla pracujących w naszym kraju imigrantów nie istnieje pojęcie "nie opłaca się". Nie podzielają oni też rozpowszechnionego wśród wielu Polaków stereotypu, że pewnych prac nie wypada się podejmować, bo to podważa zajmowaną pozycję społeczną. Imigranci nie domagają się ulg podatkowych, nie przekształcają swoich firm na przykład w korzystnie opodatkowane zakłady pracy chronionej i nie występują o ulgi celne. Należące do imigrantów przedsiębiorstwa to zdrowa, w pełni wolnorynkowa część polskiej gospodarki.
Mimo że większość imigrantów zaczynała od pracy "na czarno", obecnie uczciwie płacą podatki (Tao Ngoc Tu, właściciel firmy Tan Viet w Łęgowie koło Gdańska, zapłacił w 2001 r. 6 mln zł podatków). Zatrudniają też polskich pracowników (obliguje ich do tego kodeks pracy) - co najmniej 50 tys. osób. W różnej formie z firmami należącymi do imigrantów współpracuje około pół miliona Polaków. - Mam za sobą pracę u kilku pracodawców, ale jeszcze nie spotkałem tak skutecznego motywowania do osiągnięcia celu, tak wielkiej identyfikacji z firmą. Tę identyfikację buduje się prostymi środkami, takimi jak wspólne z szefem sprzątanie siedziby firmy - opowiada Ryszard Szatkowski, dyrektor ds. handlu i marketingu, od ośmiu lat związany Tan Viet.
Marcin Kowalski,Rafał Pleśniak
Pełny tekst "Obywateli z importu" w najnowszym, 1011 numerze tygodnika "Wprost", w kioskach od poniedziałku 8 kwietnia
We numerze także: Sezon na pracę (Kilkaset tysięcy miejsc pracy sezonowej czeka na Polaków w Europie: zbiór szparagów w Bawarii, jabłek w Tyrolu, oliwek w Andaluzji...)
Władymir Iljicz Putin (Kult prezydenta Putina w Rosji zaczyna dorównywać kultowi Władimira Iljicza Lenina. Putin wiecznie żywy?)
Pigułka antykilogramowa (Ludzie, którym nieobce są rozkosze stołu, już wkrótce nie będą się musieli wyrzekać przyjemności w obawie, że nadmiernie przytyją)
Przejrzyj numer 1011
Prawdziwi bogacze
"Bogaczem jest ten, kto dzięki swym zdolnościom i zaletom potrafi bogactwo wytworzyć, nie zaś ten, kto odziedziczył lub wygrał na loterii bajeczną fortunę. Kreatywność, odwaga i wytrwałość ludzi gotowych do podejmowania ryzyka przynosi dobrobyt społeczeństwu, podczas gdy największe zasoby, które nie zostały okupione wysiłkiem, łatwo ulegają rozproszeniu - w myśl reguły "łatwo przyszło - łatwo poszło" - twierdzi w swojej książce "Bogactwo i ubóstwo" George Gilder, amerykański ekonomista. W imigrantach nasz kraj zyskuje takich właśnie bogaczy: po pięciu latach pracy w Polsce przeciętny Wietnamczyk ma siedmiokrotnie wyższe roczne dochody niż przeciętny pracujący Polak! - wynika z badań Instytutu Spraw Publicznych.
Do bogaczy w rozumieniu Gildera należy m.in. Wietnamczyk Tao Ngoc Tu, absolwent Politechniki Gdańskiej, zatrudniający w swojej firmie Tan Viet 180 osób. Należą do nich również Irańczyk Reza Rouyan (handlujący zdrową żywnością), Ukrainiec Dmitrij Fokin (prowadzący w Poznaniu firmę spedycyjną), Chińczyk Qu Young (prowadzący w Warszawie restaurację) czy Kurd Ziyad Raoof (właściciel Krakowskiego Centrum Konferencyjnego). Bogaczem jest Mohamad Chikha, Syryjczyk po studiach w Londynie, który przez osiem lat był informatykiem w Wielkiej Brytanii, a w Polsce założył firmę komputerową i prowadzi kilka cukierni. Bogaczami tworzącymi kapitał społeczny są natomiast m.in. pochodzący z Bangladeszu Muhammad Musabbir (pierwszy lekarz w naszym kraju, który zajął się leczeniem chorych na AIDS) i 32-letni Armen Edigrian z Armenii (zrobił w Polsce habilitację i jest jednym z najzdolniejszych pracowników Instytutu Matematyki Uniwersytetu Jagiellońskiego).
- Przybysz zaczyna od pracy u znajomego, rodziny albo od handlu na bazarach. Kiedy przyjeżdża, często nie ma w ogóle pieniędzy. Po prostu zaciąga kredyt u osiadłych tu wcześniej Wietnamczyków, kupuje jakieś towary na kredyt i sprzedaje, gdzie się da. Dopiero po kilku latach ciężkiej pracy stać go na otworzenie własnego interesu - mówi Nguyen Van Hao, sekretarz generalny Stowarzyszenia Wietnamczyków w Polsce "Solidarność i Przyjaźń".
Imigrancki posag
Przybysze z Dalekiego Wschodu, ale także z Azji Środkowej i Bliskiego Wschodu mogą być dla III Rzeczypospolitej tym, czym dla I i II Rzeczypospolitej byli Holendrzy, Szkoci, Niemcy czy Francuzi. Już teraz wielu imigrantów bije na głowę naszych rodaków pod względem pracowitości i uczciwości. "My zaczynamy być senni. Oni chcą wygrać. Możemy pracować dziesięć godzin dziennie, oni będą pracować dwanaście. My dwanaście, oni czternaście. Bieda i ambicja to mieszanka piorunująca" - mówi o imigrantach Marvin Harold Davis, miliarder z Beverly Hills. - Wietnamczycy mają ugruntowaną opinię ludzi uczciwych. Szanują swoich klientów, łatwo się z nimi negocjuje - twierdzi Teresa Halik z Instytutu Orientalistyki Uniwersytetu Warszawskiego, od kilku lat badająca wietnamską społeczność w Polsce.
Teresa Halik podkreśla też szacunek Wietnamczyków do prawa kraju, w którym się osiedlają. Prawo (a nie kultura, tradycja, obyczaje) jest właściwie jedynym uniwersalnym językiem łączącym ich z innymi obywatelami i instytucjami. Z policyjnych statystyk wynika, że Wietnamczycy są grupą najrzadziej wchodzącą w konflikt z prawem; proporcjonalnie - sześćdziesięciokrotnie rzadziej niż Polacy! (Oczywiście działają w Polsce także wietnamscy przestępcy, próbujący zmusić swych ziomków do płacenia haraczu, współdziałający z międzynarodowymi gangami.)
Czego możemy się nauczyć od imigrantów?
Imigranci nie są grupą roszczeniową: nie strajkują, nie ustawiają się w kolejkach po zasiłki, nie domagają się krótszego tygodnia pracy, dłuższych urlopów, nie powołują się na kodeks pracy. Zakładają firmy wykorzystujące luki na rynku, często zajmują się tym, czym Polacy nie chcą się zajmować, pracują po kilkanaście godzin na dobę. Według badań CBOS, 49 proc. Polaków nie zgodziłoby się na kończenie pracy późnym wieczorem, 60 proc. nie odpowiadają częste wyjazdy służbowe, 62 proc. nie godzi się na przeprowadzkę do innej miejscowości, 63 proc. nie chce przebywać poza domem przez kilka dni w tygodniu, 70 proc. nie podjęłoby pracy, gdyby miało daleko do niej dojeżdżać. - Gdy do mojego wujka, który jest współwłaścicielem restauracji, przyszli Polacy szukający pracy, najpierw wymienili długą listę tego, czego nie potrafią zrobić, a potem przedstawili wysokie wymagania płacowe.
Wśród Wietnamczyków podobna postawa jest nie do pomyślenia - opowiada 27-letni Salem Hoang, absolwent Politechniki Warszawskiej, mieszkający w stolicy od dziesięciu lat. Dla pracujących w naszym kraju imigrantów nie istnieje pojęcie "nie opłaca się". Nie podzielają oni też rozpowszechnionego wśród wielu Polaków stereotypu, że pewnych prac nie wypada się podejmować, bo to podważa zajmowaną pozycję społeczną. Imigranci nie domagają się ulg podatkowych, nie przekształcają swoich firm na przykład w korzystnie opodatkowane zakłady pracy chronionej i nie występują o ulgi celne. Należące do imigrantów przedsiębiorstwa to zdrowa, w pełni wolnorynkowa część polskiej gospodarki.
Mimo że większość imigrantów zaczynała od pracy "na czarno", obecnie uczciwie płacą podatki (Tao Ngoc Tu, właściciel firmy Tan Viet w Łęgowie koło Gdańska, zapłacił w 2001 r. 6 mln zł podatków). Zatrudniają też polskich pracowników (obliguje ich do tego kodeks pracy) - co najmniej 50 tys. osób. W różnej formie z firmami należącymi do imigrantów współpracuje około pół miliona Polaków. - Mam za sobą pracę u kilku pracodawców, ale jeszcze nie spotkałem tak skutecznego motywowania do osiągnięcia celu, tak wielkiej identyfikacji z firmą. Tę identyfikację buduje się prostymi środkami, takimi jak wspólne z szefem sprzątanie siedziby firmy - opowiada Ryszard Szatkowski, dyrektor ds. handlu i marketingu, od ośmiu lat związany Tan Viet.
Marcin Kowalski,Rafał Pleśniak
Pełny tekst "Obywateli z importu" w najnowszym, 1011 numerze tygodnika "Wprost", w kioskach od poniedziałku 8 kwietnia
We numerze także: Sezon na pracę (Kilkaset tysięcy miejsc pracy sezonowej czeka na Polaków w Europie: zbiór szparagów w Bawarii, jabłek w Tyrolu, oliwek w Andaluzji...)
Władymir Iljicz Putin (Kult prezydenta Putina w Rosji zaczyna dorównywać kultowi Władimira Iljicza Lenina. Putin wiecznie żywy?)
Pigułka antykilogramowa (Ludzie, którym nieobce są rozkosze stołu, już wkrótce nie będą się musieli wyrzekać przyjemności w obawie, że nadmiernie przytyją)
Przejrzyj numer 1011