Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił żołnierzy oskarżonych o zbrodnie wojenne popełnione w afgańskiej wiosce Nangar Khel. Wyrok sądu, choć wygodny dla wielu, nie zamyka sprawy - zarówno pod względem formalnym (prokuratura złoży zapewne apelację), ale przede wszystkim moralnym.
Przypomnijmy fakty - w wyniku ostrzału moździerzowego oraz bezpośredniego ostrzału z broni maszynowej, w wiosce zginęło sześć osób, a kolejne dwie zmarły w wyniku odniesionych ran. Kilkanaście innych osób zostało rannych. Prokuratura już na wstępie ustaliła, że polscy żołnierze nie zostali sprowokowani do ataku. Z dalszego śledztwa wynikało, że żołnierze z Polskiego Kontyngentu Wojskowego pojechali do wioski, kilka godzin po wybuchu miny pod polskim transporterem i bez powodu otworzyli ogień, działając na podstawie bezpośredniego rozkazu szefa polskiej bazy, który to rozkaz został wydany niezgodnie z obowiązującymi polskie wojska regułami użycia broni. Z samych zeznań żołnierzy wynikało, że byli oni świadomi tego, iż rozkaz jest niezgodny z prawem. Działania polskich żołnierzy były inspirowane przez bezpośrednich dowódców – od dowódcy plutonu do dowódcy bazy w Wazi Khwa włącznie.
Pierwszym oskarżającym w sprawie był prokurator Karol Frankowski. Od samego początku był on poddawany presji mediów i, co gorsze, również wyższych oficerów, łącznie z oficerami Sztabu Generalnego WP. Sugerowano, że opinie prokuratora, który nie jest oficerem frontowym, są spowodowane brakiem wiedzy o tym „jak to w warunkach bojowych jest". Mówiono o stresie, o tym, że żołnierze działali pod wpływem wyższej konieczności, że byli bezpośrednio zagrożeni przez talibów, którzy byli ponoć w wioskach objętych ostrzałem. Wszystkie materiały i dowody w sprawie, gromadzone przez prokuratorów były natychmiast tłumaczone na korzyść żołnierzy. Tworzono teorie spiskowe, że cała sprawa jest „dęta" i wynika z zatargów pomiędzy Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, a żołnierzami polskiego kontyngentu. Inna teoria mówiła, że Polacy posługiwali się danymi wywiadu amerykańskiego i na tej podstawie podejmowali decyzje. Mimo to prokuratorowi Frankowskiemu udało się sporządzić pierwszy akt oskarżenia, w którym na 45 stronach udowadniał, na podstawie zeznań i dowodów, także zapisanych meldunkach na dyskach twardych, winę żołnierzy. I to pomimo faktu, że w Afganistanie nie przeprowadzono wizji lokalnej, a prokuratorom nie udostępniono materiałów służb amerykańskich, które monitorowały polskie działania.
Już kilka dni po zatrzymaniu żołnierzy można było przeczytać w internecie, że dla dobra „polskiej racji stanu" należało sprawie pozwolić „przyschnąć". Nie nagłaśniać, nie nadawać biegu prawnego – a żołnierzy po cichu usunąć z wojska i o całej sprawie zapomnieć. Generałowie - były szef formacji GROM Sławomir Petelicki, a także były dowódca wojsk lądowych generał Waldemar Skrzypczak – starali się tłumaczyć wszystko "okolicznościami wojennymi".
Wypowiedzi polskich polityków, łącznie z premierem, które mieliśmy okazję usłyszeć po wyroku sądu I instancji w sprawie Nangar Khel świadczą o tym, że nie rozumieją oni tego, co się tak naprawdę wydarzyło. Zupełnie niepojęta jest sugestia ministra Bogdana Klicha, który – w momencie gdy wyrok nie jest jeszcze prawomocny – zapewnia, że żołnierze "Delty" mają prawo do awansów.
Sąd uniewinnił żołnierzy, ale i tak wojsko pozostanie winne. Ktoś wydał rozkaz w wyniku którego zginęło osiem nieuzbrojonych osób. Żaden wyrok tego nie zmieni.
Pierwszym oskarżającym w sprawie był prokurator Karol Frankowski. Od samego początku był on poddawany presji mediów i, co gorsze, również wyższych oficerów, łącznie z oficerami Sztabu Generalnego WP. Sugerowano, że opinie prokuratora, który nie jest oficerem frontowym, są spowodowane brakiem wiedzy o tym „jak to w warunkach bojowych jest". Mówiono o stresie, o tym, że żołnierze działali pod wpływem wyższej konieczności, że byli bezpośrednio zagrożeni przez talibów, którzy byli ponoć w wioskach objętych ostrzałem. Wszystkie materiały i dowody w sprawie, gromadzone przez prokuratorów były natychmiast tłumaczone na korzyść żołnierzy. Tworzono teorie spiskowe, że cała sprawa jest „dęta" i wynika z zatargów pomiędzy Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, a żołnierzami polskiego kontyngentu. Inna teoria mówiła, że Polacy posługiwali się danymi wywiadu amerykańskiego i na tej podstawie podejmowali decyzje. Mimo to prokuratorowi Frankowskiemu udało się sporządzić pierwszy akt oskarżenia, w którym na 45 stronach udowadniał, na podstawie zeznań i dowodów, także zapisanych meldunkach na dyskach twardych, winę żołnierzy. I to pomimo faktu, że w Afganistanie nie przeprowadzono wizji lokalnej, a prokuratorom nie udostępniono materiałów służb amerykańskich, które monitorowały polskie działania.
Już kilka dni po zatrzymaniu żołnierzy można było przeczytać w internecie, że dla dobra „polskiej racji stanu" należało sprawie pozwolić „przyschnąć". Nie nagłaśniać, nie nadawać biegu prawnego – a żołnierzy po cichu usunąć z wojska i o całej sprawie zapomnieć. Generałowie - były szef formacji GROM Sławomir Petelicki, a także były dowódca wojsk lądowych generał Waldemar Skrzypczak – starali się tłumaczyć wszystko "okolicznościami wojennymi".
Wypowiedzi polskich polityków, łącznie z premierem, które mieliśmy okazję usłyszeć po wyroku sądu I instancji w sprawie Nangar Khel świadczą o tym, że nie rozumieją oni tego, co się tak naprawdę wydarzyło. Zupełnie niepojęta jest sugestia ministra Bogdana Klicha, który – w momencie gdy wyrok nie jest jeszcze prawomocny – zapewnia, że żołnierze "Delty" mają prawo do awansów.
Sąd uniewinnił żołnierzy, ale i tak wojsko pozostanie winne. Ktoś wydał rozkaz w wyniku którego zginęło osiem nieuzbrojonych osób. Żaden wyrok tego nie zmieni.