55-letni Kratiuk uznał zarzut za przejaw "dyspozycyjności prokuratury na granicy sprostytuowania". Mówił, że sprawę wytoczono mu, bo jest związany z byłym prezydentem, a "zdynamizowaniem śledztwa" chwalił się minister sprawiedliwości z PiS Zbigniew Ziobro. Wyjaśniał, że jego spotkania z lat 80-tych jako szefa warszawskiej rady ZSP ze znaną mu wcześniej kobietą-oficerem SB były jawne i dlatego nie można ich uznać za tajną i świadomą współpracę. Mówił, że miał obowiązek tych kontaktów, a nie miał świadomości, że założono mu teczkę. Podkreślał, że nie ma w niej żadnego raportu, podpisu, wynagrodzeń. Według prokuratora, który wnosił o karę 2 tys. zł grzywny, miał on "obowiązek odpowiedzieć twierdząco na pytanie o związki z SB". Obrońca wnosił o uniewinnienie, podkreślając, że Kratiuk jako radca prawny w oświadczeniu lustracyjnym zaprzeczył związkom z SB - a IPN nie wytoczył mu procesu "o kłamstwo lustracyjne" za podanie nieprawdy.
W kwietniu sąd uniewinnił Kratiuka od zarzutu. Sąd uznał, że nie można uznać, by czyn wyczerpał znamiona przestępstwa. Sąd powołał się na zapis ustawy lustracyjnej z 1997 r., że współpracą z SB nie jest działanie, które wynikało z obowiązku ustawowego. Sędzia podkreśliła, że ustawa o MSW z 1983 r. nakładała m.in. na szefów organizacji społecznych obowiązek współdziałania ze służbami. Kratiuk mówił, że do tego procesu nie powinno w ogóle dojść "przy elementarnej przyzwoitości prokuratury", a sąd powinien zwrócić uwagę prokuraturze na "politycznie dyspozycyjnych" prokuratorów.
PAP, arb