- W styczniu i lutym trwały w KPRM dwie duże kontrole NIK: oprócz omawianej, także kontrola budżetowa. Rzetelna obsługa tych kontroli wymagała wielkiego zaangażowania, niejednokrotnie tych samych pracowników - podkreślił Arabski. - Po drugie, kontrola będąca przedmiotem zapytania, była wyjątkowo obszerna, obejmowała okres 6 lat, a sposób jej prowadzenia był bardzo uciążliwy. Kontrolerzy zadawali mnóstwo bardzo szczegółowych pytań, dając pracownikom bardzo krótkie terminy na odpowiedź. Chcąc przekazać kontrolerom rzetelne dane konieczne było przekładanie terminów udzielenia odpowiedzi - dodał.
Dużo pytań, mało czasu
- Tabela, przekazana przez kontrolerów w grudniu 2010 roku do wypełnienia w ciągu 3 dni, wymagała przejrzenia ponad 2,5 tysiąca dokumentów. W piśmie z 3 marca zadano 242 szczegółowe pytania z terminem 8 marca (6 dni, w tym sobota i niedziela, czyli niecałe 4 dni); w piśmie z 4 kwietnia 2011 r. kontrolerzy zadali 57 szczegółowych pytań z terminem udzielenia odpowiedzi 8 kwietnia (niecałe 4 dni); w piśmie z 28 marca zadano 18 pytań, dotyczących prawie 400 przypadków zleceń przelotów, z terminem 31 marca (niecałe 4 dni) - wyliczał Arabski. Szef kancelarii premiera zaznaczył, że "udzielenie wyczerpującej odpowiedzi było niemożliwe w tak krótkim czasie, wymagało przejrzenia wielu dokumentów, ustalenia faktów". - W takiej sytuacji zarzuty o utrudnianiu kontroli przez KPRM są jednoznacznie nieuzasadnione - stwierdził Arabski. - Nie miało miejsca utrudnianie kontroli NIK, a jedynie chęć udzielenia rzetelnych i pełnych informacji - przekonywał.
Arabski odnosząc się do stawianego przez NIK zarzutu przekazywania nierzetelnych danych stwierdził, że "wskutek wyznaczania przez kontrolerów NIK nierealistycznych terminów na sporządzenie bardzo obszernych zestawień danych na przestrzeni 6 lat (2005-2010) oraz szczegółowych wyjaśnień, w przekazanej kontrolerom dokumentacji wystąpiły omyłki czy usterki, które były niezwłocznie korygowane". - Nie było powodu wyciągać konsekwencji wobec osób, które oprócz normalnych, ważnych zadań, obsługiwały kontrolę NIK, ponieważ usterki w tych wielostronicowych zestawieniach nie były ani zamierzone, ani nie miały istotnego znaczenia, ani nie zmierzały do utrudniania kontroli NIK. W przypadku typowej kontroli takie sytuacje wyjaśniane są w trybie roboczym, ale z nieznanych powodów w tym szczególnym przypadku kontrolerzy NIK i ich przełożeni przyjęli tryb pisemny - podkreślił szef KPRM.
NIK naruszył prawo?
Arabski uważa też, że w trakcie przeprowadzanej między grudniem 2010 r. a czerwcem tego roku kontroli doszło do naruszania przepisów, standardów oraz dobrych obyczajów. Poinformował, że zwrócił się w związku z tym do kierownictwa NIK z prośbą o interwencję, jednak - jak zaznaczył - jego uwagi były odrzucane lub pozostawały bez odpowiedzi. Twierdzi ponadto, że było tak np. w przypadku pisma z marca, w którym zwracał prezesowi NIK m.in. uwagę, że w postępowaniu kontrolnym bierze udział osoba, która jeszcze niedawno pełniła funkcję zastępcy szefa KPRM. Według niego, chodzi o wiceprezesa Jacka Kościelniaka. Zdaniem Arabskiego, było to naruszenie zasady bezstronności NIK.
Do sprawy Kościelniaka odniósł się w Sejmie prezes NIK. - W momencie, kiedy kontrolerzy zasugerowali, że są takie dokumenty, które mogłyby potencjalnie wiązać się z okresem sprawowania funkcji wiceszefa Kancelarii przez pana prezesa Kościelniaka, złożył rezygnację, a ja osobiście ją przyjąłem - wyjaśnił Jacek Jezierski. Dodał, że w tym momencie sam przejął nadzór nad kontrolą. W trakcie kontroli - jak zapewniał Jezierski - został przesłuchany poprzedni szef Kancelarii (zwierzchnik Kościelniaka w czasie jego pracy w KPRM). Jezierski zaznaczył też, że gdyby okazało się, że wiceprezes NIK w trakcie swojej pracy w KPRM brał udział w organizacji jakiegoś lotu, wówczas na pewno zostanie przesłuchany.PAP, arb