Z ręki do ręki
Były dyrektor MPK wylicza, że posłance Mrzygłockiej przekazał z kasy MPK 50-70 tysięcy złotych, senatorowi Ludwiczukowi 40-50 tysięcy złotych, a Kruczkowskiemu "i jego ludziom" - 300 tysięcy złotych. Posłanka Mrzygłocka miała - według słów Zarzeckiego - przekazywać pieniądze Chlebowskiemu. Pieniądze były księgowane w MPK jako pożyczki Zarzeckiego.
"Liczyłem, że wszystko będzie wyprostowane"
Zarzecki nie ma żadnych pokwitowań na potwierdzenie swoich słów, ale zapewnia że prokuratura będzie je mogła zweryfikować. Dlaczego dopiero teraz zgłasza się do organów ścigania? - Liczyłem, że wszystko będzie wyprostowane - mówi. Dodaje, że dziś "jest w stanie udowodnić swoje słowa przed prokuraturą". Czy o praktykach w Wałbrzychu wiedziały władze wrocławskiego PO? - Nie wiem. Nikt z Wrocława nie przyjeżdżał na te narady - mówi Zarzecki.
"Z pensji też im płaciłem"
Były dyrektor MPK przyznaje, że politykom PO przekazywał również swoje prywatne pieniądze. - Było kilka funduszy. Był fundusz zbierany z nagród. Dowiadywałem się od prezydenta, że dostanę nagrodę i słyszałem sugestie, że byłoby dobrze, gdybym połowę tej nagrody oddał na partię. Takich nagród od 2005 roku dostałem dwie. Wpłaciłem więc niecałe 20 tysięcy złotych - wylicza Zarzecki. Kolejny fundusz był związany z zasadniczym wynagrodzeniem działacza, które otrzymywał jako prezes miejskiej spółki. - Miesięczne składki z pensji wynosiły 500 złotych. Jak ktoś nie dał jednego miesiąca, to kolejnego musiał oddać ten dług. Podobny mechanizm stosował senator Ludwiczuk, który pobierał od radnych i funkcyjnych po 400 złotych miesięcznie - twierdzi Zarzecki.
Zeznania Zarzeckiego są obecnie przedmiotem zainteresowań prokuratury. Z kolei posłanka Mrzygłocka i senator Ludwiczuk pozwali już byłego dyrektora MPK o naruszenie dóbr osobistych.
"Super Express", arb