Andrzej Ż., mężczyzna, który 23 września oblał się rozpuszczalnikiem i podpalił się pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów miał potworne długi - podkreśla w rozmowie z RMF FM minister ds. walki z korupcją Julia Pitera. Pitera zapewnia, że nie było tak, iż skargi składane przez mężczyznę na działanie urzędu skarbowego, w którym był on w przeszłości zatrudniony były wyjaśniane. - On nie podał żadnego dowodu - podkreśla jednocześnie minister.
Pitera podkreśla, że o tym, czy w całej sprawie ktoś zawinił, będzie można powiedzieć dopiero po śledztwie prowadzonym przez prokuraturę. Dodaje, że nieprawidłowości, o których informował Andrzej Ż. były poważne, ale "nie było informacji o złożonym zawiadomieniu na prokuraturę i jaka była reakcja prokuratury". - Tam jest prokuratura wspomniana, ale bez szczegółów. Na początku w ogóle nic nie pisał o swoich długach. Ta sprawa długów wyszła dopiero później, już na końcu korespondencji - tłumaczy. I podkreśla, że prokuratura nie zajęła się sprawą, ponieważ Andrzej Ż. nie przedstawił żadnych dowodów nieprawidłowości. - Było tylko stwierdzenie, więc my, chcąc skierować sprawę do prokuratury musieliśmy zrobić własną kontrolę, żeby zdobyć dowody, żeby zawiadomić prokuraturę. To jest jedyna droga. To nie może być tak, że każda myśl jest od razu przekładana na zawiadomienie - przekonuje minister Pitera. Minister wylicza też, że w urzędzie skarbowym, w którym pracował Andrzej Ż. było dziewięć kontroli, które wykazały jedynie drobne uchybienia.
Minister zwraca uwagę, że w przypadku samopodpalenia Andrzeja Ż. pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów ważne jest ustalenie tego, dlaczego mężczyzna był aż tak zdesperowany, iż targnął się na własne życie. - Dopiero w ostatniej korespondencji okazało się, że on ma jakieś potworne długi. Dlaczego ma te długi, my nie wiemy. Bo przecież to jest emerytowany policjant, on przeszedł na emeryturę w 2006 roku, pracował w CBŚ, i był nawet we władzach kierowniczych CBŚ. W związku z tym ta emerytura była dość przyzwoita. Pytanie, co się stało, że miał tak straszliwe długi. Tego on już nie pisze - zauważa minister. Zapewnia też, że samopodpalenie Andrzeja Ż. nie będzie momentem zwrotnym w kampanii wyborczej, mimo że "opozycja bardzo by tego chciała". - Jest śledztwo prokuratorskie. Myślę, że trzeba będzie ustalić skąd się wzięły te długi i skąd powstały te potworne zobowiązania. Myślę, że to było źródłem tego desperackiego kroku - podsumowuje Pitera.
RMF FM, arb
Minister zwraca uwagę, że w przypadku samopodpalenia Andrzeja Ż. pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów ważne jest ustalenie tego, dlaczego mężczyzna był aż tak zdesperowany, iż targnął się na własne życie. - Dopiero w ostatniej korespondencji okazało się, że on ma jakieś potworne długi. Dlaczego ma te długi, my nie wiemy. Bo przecież to jest emerytowany policjant, on przeszedł na emeryturę w 2006 roku, pracował w CBŚ, i był nawet we władzach kierowniczych CBŚ. W związku z tym ta emerytura była dość przyzwoita. Pytanie, co się stało, że miał tak straszliwe długi. Tego on już nie pisze - zauważa minister. Zapewnia też, że samopodpalenie Andrzeja Ż. nie będzie momentem zwrotnym w kampanii wyborczej, mimo że "opozycja bardzo by tego chciała". - Jest śledztwo prokuratorskie. Myślę, że trzeba będzie ustalić skąd się wzięły te długi i skąd powstały te potworne zobowiązania. Myślę, że to było źródłem tego desperackiego kroku - podsumowuje Pitera.
RMF FM, arb