Rodzina Woźniczków padła ofiarą represji komunistycznych wobec Ślązaków w latach 1945-1948, dziś określanych przez historyków mianem Tragedii Górnośląskiej. Zakończony właśnie proces był pierwszym dotyczącym tamtych wydarzeń. 69-letni Woźniczek domagał się 50 tys. zł za aresztowanie ojca w lipcu 1945 r. i następstwa tej decyzji. W lipcu tego roku przyznania zadośćuczynienia odmówił mu Sąd Okręgowy w Katowicach. Uznał, że ojciec Woźniczka, Jan, był represjonowany za podpisanie tzw. volkslisty, a nie działalność na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego, a o tym mówi ustawa, na którą powołał się wnioskodawca. Sąd wskazał możliwość dochodzenia roszczeń przed sądem cywilnym.
"Domagam się zadośćuczynienia za niesłuszne aresztowanie"
Wnioskodawca zaskarżył wyrok z I instancji. Jego pełnomocnik, mec. Krzysztof Woryna, przekonywał, że sąd okręgowy nie zajął się istotą sprawy i „pomnaża poczucie krzywdy, dając wyraz niezrozumieniu uwarunkowań historycznych", które dotknęły rodzinę Woźniczków. Prokurator Tomasz Janeczek odpowiadał, że Ustawa o uznaniu za nieważne orzeczeń wobec osób represjonowanych za działalność niepodległego bytu państwa polskiego mówi wprost, iż odszkodowanie należy się tylko za represje z powodu działalności niepodległościowej. Woźniczek nie wykazał, że jego ojciec prowadził taką działalność. - Dla mnie wywody prokuratora nie są zrozumiałe. Nie powoływałem się na żadne przepisy, ale domagam się zadośćuczynienia za niesłuszne aresztowanie ojca - powiedział Woźniczek.
Sąd nie przyznał pieniędzy
Sąd apelacyjny utrzymał w mocy orzeczenie sądu I instancji, uznając apelację za niezasadną. Sędzia Małgorzata Niementowska powiedziała, że brak jest podstaw do przyznania Woźniczkowi odszkodowania lub zadośćuczynienia zarówno na podstawie Ustawy o uznaniu za nieważne orzeczeń z 1991 r., jak i przepisów Kodeksu postępowania karnego. Jak zaznaczyła sędzia, ojciec Woźniczka był prześladowany za wpisanie się na volkslistę. Sąd przypomniał, że przed laty na Górnym Śląsku zadeklarowanie przynależności do narodu niemieckiego było czasem jedyną formą ochrony przed represjami i takie działanie było w pełni zrozumiałe.
"To nie był internat lecz obóz koncentracyjny"
Po wyroku Woźniczek oświadczył, że nie składa broni. - Ojciec nie był w internacie, ale w obozie koncentracyjnym. Nie może być tak, że za niesłuszne aresztowanie nie ma żadnej możliwości odszkodowania - skomentował. Mec. Woryna nie wykluczył kasacji, a później drogi cywilnej. - Po wyczerpaniu krajowego toku, przyjdzie rozważyć środki skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka - powiedział adwokat.
Losy Rudolfa Woźniaczka
Ojciec Rudolfa pod koniec I wojny światowej został wcielony do niemieckiej armii. Podpisał niemiecką listę narodowościową (volkslistę) trzeciej kategorii. Podpisywali ją autochtoni, uważani przez Niemców za częściowo spolonizowanych. Odmowa podpisania volkslisty oznaczała często wywózkę do obozu koncentracyjnego. Nie był zaangażowany w działalność polityczną. Po wojnie był represjonowany w oparciu o obowiązujące wówczas przepisy dekretu PKWN, mówiące o "środkach zabezpieczających w stosunku do zdrajców narodu". Woźniczek był podejrzewany o odstępstwo od narodowości polskiej w czasie II wojny światowej, co wówczas było uważane za przestępstwo.
W lipcu 1945 r., gdy Rudolf Woźniczek miał trzy lata, milicja wyrzuciła jego matkę wraz z dziećmi z domu; ojciec na półtora roku trafił do niewolniczej pracy. Pozbawieni ojca Woźniczkowie zamieszkali w wybudowanej przez ojca ogrodowej altanie, korzystali z zapasów żywności, a gdy te się skończyły, szukali jedzenia na śmietnikach. Rodzina później dowiedziała się, że ojciec trafił do Centralnego Obozu Pracy w Jaworznie, był też w areszcie w Krakowie.
Zaczęło się od przyjścia armii ZSRR
Represje komunistyczne wobec Ślązaków rozpoczęły się wraz z wkroczeniem Armii Czerwonej w styczniu 1945 r.; historycy coraz częściej określają je mianem Tragedii Górnośląskiej. Chodzi o akty terroru wobec Ślązaków - aresztowania, egzekucje oraz wywózki na Sybir i do kopalń Donbasu. Według różnych opracowań na Wschód wywieziono od 20 do nawet 90 tys. mieszkańców. Część z nich nie powróciła. Ich liczba jest trudna do oszacowania; mogło być ich nawet kilka tysięcy.
Wywózki dotknęły przede wszystkim mieszkańców tej części Śląska, która przed wojną znajdowała się w granicach Niemiec. Po interwencji rodzin zakładów pracy i organizacji społeczno-politycznych, komunistyczne władze województwa śląskiego podjęły starania o powrót deportowanych. Trwały one aż do początku 1950 r.
Śledztwo IPN umorzone
Śledztwo w sprawie deportacji tysięcy Ślązaków do Związku Radzieckiego w 1945 r. prowadził Instytut Pamięci Narodowej. Zostało ono umorzone w 2006 r. m.in. z uwagi na śmierć odpowiedzialnych za te zbrodnie radzieckich przywódców z tamtego okresu. IPN uznał, że deportacja ponad 14 tys. mieszkańców Śląska od stycznia do kwietnia 1945 była zbrodnią komunistyczną i zbrodnią przeciw ludzkości dokonaną na podstawie decyzji władz ZSRR przez żołnierzy NKWD, których tożsamości nie da się dziś ustalić.
Z chwilą wkroczenia Armii Czerwonej na ziemie należące przed wojną do Niemiec - Górny Śląsk i Prusy Wschodnie - wydano postanowienie o wywózce z tych terenów wszystkich mężczyzn zdolnych do pracy i noszenia broni. Autochtoni zostali przez władze radzieckie uznani za "element germański".
zew, PAP