Nie jest to - jak powiedział Donald Tusk, odwołując się zresztą do swojego mentora Lecha Wałęsy - rząd zderzaków, tylko raczej rząd medialnych gwiazd, a więc ludzi generalnie znanych z tego, że są znani, niemających żadnych dokonań, praktycznie żadnego doświadczenia, tak jak Joanna Mucha, która pytana o swoją rolę w rządzie tłumaczy, że szybko się uczy. Będzie więc to też rząd uczących się na bieżąco.
Ważniejszy jest jednak aspekt polityczny, bo wydaje się, że nie są to osoby dobierane według klucza kompetencyjnego, a raczej klucza politycznego, oznaczającego odbicie pewnych ról w PO, jakie - zdaniem Tuska - miałyby wypełnić. Bo oto Tusk wyklucza z rządu ministra prymusa, jak mówiły ciepło media o dotychczasowym ministrze sprawiedliwości Krzysztofie Kwiatkowskim, żeby wymienić go na partyjny, ideologicznie nieprzygotowany do pełnienia tej funkcji beton, w rodzaju Jarosława Gowina. Nie chodzi, więc aby poprawić jakość władzy sądowniczej, ale chyba o to, aby w jakiś sposób Gowina, stającego często okoniem wobec partii, szczególnie wobec jej lewego skrzydła, jakoś zagospodarować.
Tusk stwarza więc, takie polityczne wash and go. Mamy tutaj zarówno niedawnego lewicowego działacza Bartosza Arłukowicza, dzisiaj nawróconego platformera, który ma pełnić funkcję ministra zdrowia, ale mamy też ten ideologiczny pseudokatolicki beton, w rodzaju Gowina. A to wszystko okraszone jest czysto wizerunkowo polityką medialną, z reprezentantkami płci pięknej w rządzie, choć w tym ostatnim przypadku chodzi bardziej o parytety niż kompetencje.
Wydaje się, że Donald Tusk chce w ten sposób osiągnąć dwa cele, przy czym żaden z nich nie ma nic wspólnego z polityką propaństwową: po pierwsze rozwiązać pewne czyhające wewnątrz partii konflikty - vide Gowin, oraz zadbać o to, żeby w rządzie mieć kilku ładnych, estetycznie dobrze pojmowanych, medialnych, nieformalnych rzeczników rządu. Stąd funkcje ministrów dostali Mucha, Nowak, czy Arłukowicz.
Czytaj więcej w serwisie - Rząd Tuska wersja 2.0
PAP