Po przedstawieniu przez premiera Donalda Tuska składu nowego rządu, komentatorzy i politycy wydają się być zawiedzeni brakiem niespodzianek. Dziennikarze ujawnili wszystkie kandydatury przed 17 listopada – dotyczy to nawet niespodziewanej nominacji filozofa (ale doktora politologii) Jarosława Gowina na stanowisko ministra sprawiedliwości.
Nowemu rządowi próbuje się przylepić różne etykiety - polityczny, autorski, rząd hegemona czy nawet, jak to określił sam premier, rząd zderzaków. Tymczasem najtrafniejsze wydaje się określenie nowego gabinetu mianem rządu zadaniowego. Nie mamy do czynienia z rekonstrukcją rządu, ponieważ poprzedni nie rozleciał się, lecz stabilnie dotrwał do końca kadencji. Obserwujemy raczej kontynuację. To rząd, gdzie najważniejsze z punktu widzenia interesów gospodarczych państwa resorty (finansów, skarbu, gospodarki, rozwoju regionalnego, administracji i cyfryzacji, spraw wewnętrznych, obrony, spraw zagranicznych) zachowały dotychczasowych szefów, lub – jeśli do zmiany doszło – przeprowadzono ją w drodze awansu sekretarzy i podsekretarzy stanu na stanowiska ministrów konstytucyjnych. Nowy rząd ma także, rzecz jasna, wymiar polityczny – nominacje dla Jarosława Gowina, czy Bartosza Arłukowicza to działanie zmierzające do związania z premierem i rządem pewnych ludzi i frakcji politycznych w Platformie Obywatelskiej.
Rząd pozostanie nadal głównym ośrodkiem władzy i prawodawstwa w Polsce. Premier, którego legitymację wzmacniają kolejne sukcesy wyborcze, doprowadził do znacznego osłabienia prezydenta jako organu władzy wykonawczej (nic nie zabierając prestiżowi tego urzędu), a przede wszystkim osłabił rolę Sejmu. Nominacja na stanowisko marszałka Sejmu lojalnej w 100 procentach wobec Donalda Tuska Ewy Kopacz jest tego najlepszym dowodem. Również podział ról w rządzie wskazuje na to, że premier chce trzymać całą władzę w swoich rękach.
Kto stoi za takim składem rządu? Przede wszystkim sam premier, ale w tle jest jeszcze jego zaplecze, w dużej części nieformalne. To ludzie wywodzący się z Kongresu Liberalno-Demokratycznego – a najważniejszą postacią w tej grupie jest niewątpliwie były premier Jan Krzysztof Bielecki. Oprócz niego swoje trzy grosze mogą wtrącić: Krzysztof Kilian, Wojciech Duda, Tomasz Arabski, rzecznik rządu w randze ministra, Paweł Graś, no i specjalista od marketingu Igor Ostachowicz. Ten układ ma niewątpliwy wpływ na decyzje podejmowane przez premiera – choć suwerenność tego ostatniego jest niepodważalna.
Wielkim nieobecnym w rządzie jest niewątpliwie Grzegorz Schetyna, o sytuacji którego napisano już chyba wszystko. Polityk ten stał się "strategiczną rezerwą PO i premiera" – przynajmniej według słów Donalda Tuska. Marginalizacja Schetyny to element rozgrywki z obozem prezydenta Bronisława Komorowskiego. Pisze się i mówi, że Donald Tusk, który zapowiedział, iż za cztery lata nie zamierza ponownie walczyć o stanowisko premiera, ma ochotę na przeniesienie się do Pałacu Prezydenckiego. To by oznaczało otwarty konflikt z Komorowskim albo zmianę Konstytucji RP, czyli wprowadzenie zasady wyłaniania prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe. Z jakim scenariuszem będziemy mieli do czynienia - okaże się zapewne już w przyszłym roku.
Rozpoczyna się chyba najciekawsza kadencja Sejmu i rządu po 1989 roku. Tuska i jego ekipę czeka nie tylko walka z kryzysem, ale być może również poważne zmiany na scenie politycznej i w strukturze administracji państwowej. Nie powinniśmy się nudzić.
Rząd pozostanie nadal głównym ośrodkiem władzy i prawodawstwa w Polsce. Premier, którego legitymację wzmacniają kolejne sukcesy wyborcze, doprowadził do znacznego osłabienia prezydenta jako organu władzy wykonawczej (nic nie zabierając prestiżowi tego urzędu), a przede wszystkim osłabił rolę Sejmu. Nominacja na stanowisko marszałka Sejmu lojalnej w 100 procentach wobec Donalda Tuska Ewy Kopacz jest tego najlepszym dowodem. Również podział ról w rządzie wskazuje na to, że premier chce trzymać całą władzę w swoich rękach.
Kto stoi za takim składem rządu? Przede wszystkim sam premier, ale w tle jest jeszcze jego zaplecze, w dużej części nieformalne. To ludzie wywodzący się z Kongresu Liberalno-Demokratycznego – a najważniejszą postacią w tej grupie jest niewątpliwie były premier Jan Krzysztof Bielecki. Oprócz niego swoje trzy grosze mogą wtrącić: Krzysztof Kilian, Wojciech Duda, Tomasz Arabski, rzecznik rządu w randze ministra, Paweł Graś, no i specjalista od marketingu Igor Ostachowicz. Ten układ ma niewątpliwy wpływ na decyzje podejmowane przez premiera – choć suwerenność tego ostatniego jest niepodważalna.
Wielkim nieobecnym w rządzie jest niewątpliwie Grzegorz Schetyna, o sytuacji którego napisano już chyba wszystko. Polityk ten stał się "strategiczną rezerwą PO i premiera" – przynajmniej według słów Donalda Tuska. Marginalizacja Schetyny to element rozgrywki z obozem prezydenta Bronisława Komorowskiego. Pisze się i mówi, że Donald Tusk, który zapowiedział, iż za cztery lata nie zamierza ponownie walczyć o stanowisko premiera, ma ochotę na przeniesienie się do Pałacu Prezydenckiego. To by oznaczało otwarty konflikt z Komorowskim albo zmianę Konstytucji RP, czyli wprowadzenie zasady wyłaniania prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe. Z jakim scenariuszem będziemy mieli do czynienia - okaże się zapewne już w przyszłym roku.
Rozpoczyna się chyba najciekawsza kadencja Sejmu i rządu po 1989 roku. Tuska i jego ekipę czeka nie tylko walka z kryzysem, ale być może również poważne zmiany na scenie politycznej i w strukturze administracji państwowej. Nie powinniśmy się nudzić.