Plany były ambitne...
Spalarnię kupiono 11 lat temu w Austrii w ramach unijnego projektu PHARE. Miała pomóc w rozplanowanym wówczas na 4 lata projekcie likwidacji niepotrzebnych środków ochrony roślin – odpadów pestycydowych - składowanych w tzw. mogilnikach. Urządzenie miało spełniać kryteria tzw. półmobilności i służyć do likwidacji 272 składowisk rozsianych po całym kraju. Autorzy projektu planowali przygotowanie trzech stanowisk dla spalarni - instalacja miała być rozmontowywana i przemieszczana kilkunastoma ciężarówkami w miarę oczyszczania poszczególnych regionów. Realizację projektu ówczesne ministerstwo środowiska powierzyło Narodowemu Funduszowi Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW).
...a wyszło jak zwykle
- Program nie został jednak dostatecznie przygotowany. Fundusz nie rozpropagował informacji o zakupionej spalarni, co ograniczyło krąg zainteresowanych jej wykorzystaniem, a instytucje, które ostatecznie przystąpiły do projektu, nie były do tego gotowe – zaznaczył rzecznik NIK. "W ocenie NIK, przedstawione postępowania Ministra Środowiska (...), odpowiedzialnego za przedmiotową spalarnię zarówno w trakcie realizacji Projektu, jak również po jego zakończeniu - (...) - należy ocenić, jako nierzetelne i niegospodarne" - napisano w syntezie wyników kontroli.
Jako pierwszy spalarnię miał wykorzystać mieszczący się w podgliwickich Sośnicowicach oddział poznańskiego Instytutu Ochrony Roślin. Instytut nie miał jednak lokalizacji pod instalację ani uprawnień do likwidacji niebezpiecznych odpadów, nie był też do tego przygotowany finansowo. Po podpisaniu umowy z NFOŚiGW w 2000 r. Instytut przez 4 lata rozpatrzył 26 możliwych lokalizacji dla spalarni – kilka podjętych prób okazało się nieskutecznych z powodu protestów lokalnych społeczności. Kolejnym partnerem projektu były tarnowskie Zakłady Azotowe, które – choć miały wszystkie decyzje - nie były w stanie zainstalować i uruchomić spalarni wobec braku środków. Według NIK, władze Zakładów zawierając w 2004 r. stosowne umowy były świadome, że ich ówczesna sytuacja finansowa uniemożliwi pokrycie wydatków.
Unia kazała oddać pieniądze
Rok później do programu przystąpił Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Rzeszowie, ale również nie znalazł miejsca na spalarnię. Nie miała go też spółka EKO TOP, w której Wojewódzki Fundusz miał udziały i której zamierzał przekazać urządzenie. Żadnej z tych instytucji nie udało się zainstalować i uruchomić spalarni. W lutym 2007 r. Komisja Europejska nie zgodziła się na dalsze przedłużenie przedsięwzięcia i nakazała zwrot grantu przekazanego Polsce na zakup spalarni. W kwietniu 2007 r. ministerstwo środowiska wpłaciło na rachunek KE w przeliczeniu ponad 6,3 mln zł i w ten sposób zakończyło projekt.
W efekcie prowadzonej pod koniec ubiegłego roku kontroli - NIK zgłosiła zastrzeżenia do poszczególnych elementów realizacji projektu wobec resortu środowiska, NFOŚGiW, Instytutu Rolnictwa i rzeszowskiego WFOŚiGW. Izba wskazała też, że po zakończeniu projektu resort nie wziął za spalarnię odpowiedzialności. Wiadomo m.in., że umowa na magazynowanie spalarni została wypowiedziana we wrześniu 2005 r. i od tego czasu była przechowywana bezumownie. Sytuację komplikował spór, który resort - środowiska czy skarbu - jest właściwy do zagospodarowania urządzenia. Dopiero na początku 2011 r. minister środowiska zaczął działać, by rozstrzygnąć sprawę.
Ostatecznie urządzenie wraz z dokumentacją w lipcu tego roku przejął resort skarbu. Kilka tygodni później opublikował zaproszenie do rokowań w sprawie sprzedaży instalacji. Jak poinformowała rzeczniczka gliwickiego Bumaru Ewa Kubisiewicz-Boba, obecnie sprawa magazynowania maszyny jest uregulowana i spółka nie zgłasza tu zastrzeżeń.
zew, PAP