SAPARD może paść ofiarą upartyjnienia państwa, alarmują zwalniani pracownicy ARiMR, których miejsce zajmują partyjni działacze bez unijnej akredytacji.
Prezes Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa Aleksander Bentkowski wymienia kierownictwo terenowych oddziałów agencji, a nowymi szefami zostają partyjni działacze, nie mający unijnej akredytacji do zarządzania programem SAPARD, niezbędnego doświadczenia w tego rodzaju pracy, a niektórzy z nich nawet niezbyt świetlaną przeszłość. Zanim zdobędą akredytację i nabiorą doświadczenia, mogą minąć terminy przyjmowania wniosków o dofinansowanie, obawia się "Rzeczpospolita".
Uzyskanie akredytacji uprawniającej do podpisywania dokumentów sapardowskich wymaga zdania kilku egzaminów ze znajomości procedur unijnych. Potrzeba na to co najmniej pół roku. Tymczasem zbliżają się ważne dla programu terminy. Tylko do 16 września wnioski mogą składać gminy, do 16 października - przetwórnie, a do końca roku - rolnicy.
Tymczasem zwalniani z pracy szefowie oddziałów i ich zastępcy mają niezbędne unijne akredytacje do zarządzania programem. Wielu z nich to wybitni specjaliści w dziedzinie rolnictwa. Np. profesor Grzegorz Spychalski, do niedawna dyrektor oddziału zachodniopomorskiego, jest wykładowcą z dziedziny unijnego rolnictwa w Akademii Rolniczej w Szczecinie, a z Komisją Europejską ds. rolnictwa współpracował już w latach 1992 - 94.
Zwalniani dyrektorzy programu, których zdaniem jest on zagrożony, zapowiedzieli, że powiadomią o sytuacji komisarza Unii ds. rolnictwa Franza Fischlera.
Rzecznik prasowy ARiMR Antoni Radzewicz zapewnia, że program nie jest zagrożony. W każdym oddziale jest 10 - 15 pracowników z unijną akredytacją, twierdzi. Przyznaje, że decyzje personalne podejmuje sam prezes.
Zdaniem komentatora "Rz", Bronisława Wildsteina, to, co się dzieje w ARiMR, skupia jak w soczewce jedno z największych schorzeń III Rzeczypospolitej. Polega ono na upartyjnieniu państwa, traktowaniu go jako łupu przez zwycięzców politycznej rywalizacji. Interes kliki partyjnej staje się priorytetem rządzącej ekipy, a Polska upodabnia się do "bananowej republiki".
em, pap, "Rzeczpospolita"
Uzyskanie akredytacji uprawniającej do podpisywania dokumentów sapardowskich wymaga zdania kilku egzaminów ze znajomości procedur unijnych. Potrzeba na to co najmniej pół roku. Tymczasem zbliżają się ważne dla programu terminy. Tylko do 16 września wnioski mogą składać gminy, do 16 października - przetwórnie, a do końca roku - rolnicy.
Tymczasem zwalniani z pracy szefowie oddziałów i ich zastępcy mają niezbędne unijne akredytacje do zarządzania programem. Wielu z nich to wybitni specjaliści w dziedzinie rolnictwa. Np. profesor Grzegorz Spychalski, do niedawna dyrektor oddziału zachodniopomorskiego, jest wykładowcą z dziedziny unijnego rolnictwa w Akademii Rolniczej w Szczecinie, a z Komisją Europejską ds. rolnictwa współpracował już w latach 1992 - 94.
Zwalniani dyrektorzy programu, których zdaniem jest on zagrożony, zapowiedzieli, że powiadomią o sytuacji komisarza Unii ds. rolnictwa Franza Fischlera.
Rzecznik prasowy ARiMR Antoni Radzewicz zapewnia, że program nie jest zagrożony. W każdym oddziale jest 10 - 15 pracowników z unijną akredytacją, twierdzi. Przyznaje, że decyzje personalne podejmuje sam prezes.
Zdaniem komentatora "Rz", Bronisława Wildsteina, to, co się dzieje w ARiMR, skupia jak w soczewce jedno z największych schorzeń III Rzeczypospolitej. Polega ono na upartyjnieniu państwa, traktowaniu go jako łupu przez zwycięzców politycznej rywalizacji. Interes kliki partyjnej staje się priorytetem rządzącej ekipy, a Polska upodabnia się do "bananowej republiki".
em, pap, "Rzeczpospolita"