Opozycji od dłuższego czasu ciężko jest odnaleźć się w roli konstruktywnego krytyka rządu. Można wręcz odnieść wrażenie, że opozycja zapomina, co to w ogóle znaczy być opozycją. Jest przecież oczywiste, że w czasie niepodzielnych rządów większościowej koalicji Platformy i PSL sejmowa mniejszość nie jest w stanie zmienić żadnej ustawy na taką, która byłaby rządowi nie na rękę. Ale proszę pokazać mi kraj, w którym opozycja uchwala prawo! Mariusz Błaszczak zdaje się nie rozumieć, że skoro już zasiadł w parlamentarnych ławach w roli przeciwnika rządu - powinien mu nieustannie patrzeć na ręce. I krytykować, krytykować, krytykować - gdy rząd na to zasłuży. Tymczasem szef klubu PiS chciałby, aby w tej roli zastępowały go media ("To media powinny piętnować tego rodzaju zachowania" - odpowiada na pytanie dlaczego PiS nie robi niczego w sprawie lotów kibica Tuska do Trójmiasta). A media jak na złość nie chcą pisać tak, jak im Błaszczak zagra. Znacie? Znamy. To posłuchajcie: opozycja chciałaby dopiec rządowi, ale nieprzychylne jej media na to nie pozwalają i dlatego Donald Tusk mimo długiej listy swoich przewin i porażek wygrywa drugie z rzędu wybory.
Oddajmy jednak Błaszczakowi sprawiedliwość - od ponad półtora roku sprawą priorytetową dla Prawa i Sprawiedliwości jest katastrofa smoleńska. Partia Jarosława Kaczyńskiego wytyka (słusznie!) rządowi błędy - m.in. brak zabiegów zmierzających do sprowadzenia niszczejącego wraku Tu-154M do Polski - i czyni to głośno i gorliwie. Szkoda, że równie głośno i równo gorliwie nie protestuje, gdy Donald Tusk wydaje z państwowej kasy setki tysięcy złotych na loty do Trójmiasta lub gdy koleje dzielone są na kolejne spółki, a i tak w wakacje Polacy jadący z Przemyśla do Świnoujścia wchodzą sobie na głowy w ciasnym pociągu z czterema wagonami.Sprawa jednak sprawie nie równa. Najwyraźniej PiS-u - i opozycji w ogóle - nie stać dziś na podzielność uwagi. Jeśli więc opozycja zaczyna już działać w pewnej kwestii, to zajmuje się tylko i wyłącznie nią - a na dodatek robi aż do momentu poniesienia całkowitej klęski, znudzenia mediów, ewentualnie wywołania poczucia zażenowania u wyborcy (niepotrzebne skreślić). Ruch Palikota potrafi na kilka dni skupić uwagę opinii publicznej na swoim liderze, zapowiadającym wypalenie jointa w sejmowym pokoju, nie starając się w tym czasie w żaden inny sposób spróbować zmniejszyć rządowi sondażowy słupek. A gdy już nadchodzi długo wyczekiwany dzień, w którym Janusz Palikot ma się w Sejmie zaciągnąć dymkiem ze skręta, okazuje się, że zamiast skręta zapalone zostaje kadzidełko, a zamiast marihuany mamy tylko jej aromat.
Jeśli jesteśmy już przy Ruchu Palikota to warto zauważyć, że partia ta - mimo krótkiego parlamentarnego stażu - zdobyła już niejakie doświadczenie w przegrywaniu spraw, o które walczy. Gdyby bowiem Janusz Palikot zamierzał być prawdziwym opozycjonistą, to nie zapowiadałby 156 razy w mediach zdjęcia krzyża wiszącego na sali sejmowej, ale po prostu w dniu pierwszego posiedzenia Sejmu wstałby z ławy, podszedł do ściany i krzyż zdjął. I nie naruszyłby tym samym żadnych przepisów (krzyż powieszono po kryjomu, nocą w 1997 roku bez podejmowania jakiejkolwiek formalnej decyzji w tej sprawie)! Palikot jednak krzyża nie zdjął. Jointa też nie zapalił. Po co działać skoro można mówić, że się będzie działać - prawda panie pośle?We współczesnej Polsce politycy opozycji zamieniają konstruktywną krytykę rządu na ubolewanie nad własnym losem, a czyny na zapowiedzi czynów. Nie zauważają przy tym, że czas płynie szybko i że już raz cztery lata okazały się okresem zbyt krótkim, by odebrać władzę PO.