W minioną środę zgodnie ze staropolskim, chrześcijańskim zwyczajem ludzie masowo posypywali głowę popiołem. Posypałem głowę popiołem i ja – w moim przypadku był to jednak gest nie mający podłoża religijnego – chodziło mi o wyrażenie pokornego uniżenia wobec wielkości premiera Donalda Tuska.
- Czy jest z mojej strony grzechem, że nie było to przedmiotem kampanii wyborczej, to znaczy, że nie zrobiliśmy z tego jednej z myśli przewodnich naszej kampanii wyborczej? Być może jest to grzech, ale nie znam partii politycznej, która z propozycji bardzo trudnej, która nie zyskuje akceptacji przygniatającej większości obywateli, robi hasło wyborcze - tłumaczył szef rządu pytany przez polityków Solidarnej Polski, czemu nie informował rodaków o planach reformy emerytalnej w czasie kampanii wyborczej.
Premier wypowiadając te szczere słowa zagrał va banque. I odniósł zwycięstwo, ukazując swoją wielkość. Wielkość premiera Tuska nie polega wyłącznie na tym, że skutecznie rozstawia po kątach swoich partyjnych kolegów, miażdży opozycję, forsuje niewygodne reformy i bierze się za łby z różnymi środowiskami (lekarze, kibice, internauci). Wielkość Tuska nie polega też wyłącznie na tym, że udaje mu się utrzymać w ryzach trudną koalicję z PSL - mimo doniesień o ewentualnym rozwodzie Platformy z ludowcami, chyba nikt będący przy zdrowych zmysłach nie wierzy, że PSL w imię zasad zrezygnuje z intratnych stanowisk w ministerstwach i agencjach rządowych.
Na czym więc polega wielkość Tuska? Ano na tym, że potrafi on stosować taktykę nagłego walenia prawdy prosto z mostu i zamykania ust oponentom. Gdy premier mówi: „Możemy udawać przed samymi sobą, że świat zaludniają politycy wyłącznie szlachetni, którzy z mówienia całej prawdy uczynili swoją istotę prymarną, ale ja wiem, że tak nie jest", reakcją powinno być natychmiastowe oburzenie. Przecież premier nas okłamał, a przynajmniej nie powiedział całej prawdy! Tymczasem, choć wiemy, że premierowi nos rośnie, jak sławnej drewnianej lalce z opowiadania Collodiego, wciąż nie znajdujemy na niego haka. Bo premier wysłał komunikat, który można rozumieć na dwa sposoby.
Wersja pierwsza: obywatele nie są od myślenia. Premier myśli za nich. Wiedział, że mógłby stracić sporo głosów, informując w kampanii wyborczej o swoich planach dotyczących zreformowania systemu emerytalnego. Owszem, gdyby nie ukrywał tej reformy przed wyborcami, a mimo tego wybory by wygrał, uzyskałby pełną legitymację do przeprowadzania zaplanowanej reformy. Ale czy mając na względzie nasze dobro mógł tak ryzykować? Tak więc Tusk oszukał nas, by żyło nam się lepiej. Tak to właśnie wygląda.
Wersja druga: już nic nie możecie mi zrobić. Taktyka rodem z podręczników do erystyki i retoryki. Gdy już wiemy, że premier nie powiedział całej prawdy, bo sam się do tego przyznał, dodając, że nie należy do grona polityków „wyłącznie szlachetnych", zyskał status nietykalnego. Już nie możemy powiedzieć: „Ale przecież premier kłamie". Odpowiedź zabrzmi bowiem: „Oczywiście, przecież się do tego przyznał”. Premier zagrał w otwarte karty, czego na co dzień nie czynią politycy. Politycy przyzwyczaili nas do zakulisowych gierek, układów, układzików, niedomówień. A Tusk walnął z grubej rury. I co teraz możemy premierowi Tuskowi zrobić? Nic.
Posypuję więc głowę popiołem, chyląc czoła przed premierowską wielkością. Wolałbym wprawdzie chylić czoła przed człowiekiem skutecznym i uczciwym zarazem, ale przecież nie można mieć wszystkiego.
Premier wypowiadając te szczere słowa zagrał va banque. I odniósł zwycięstwo, ukazując swoją wielkość. Wielkość premiera Tuska nie polega wyłącznie na tym, że skutecznie rozstawia po kątach swoich partyjnych kolegów, miażdży opozycję, forsuje niewygodne reformy i bierze się za łby z różnymi środowiskami (lekarze, kibice, internauci). Wielkość Tuska nie polega też wyłącznie na tym, że udaje mu się utrzymać w ryzach trudną koalicję z PSL - mimo doniesień o ewentualnym rozwodzie Platformy z ludowcami, chyba nikt będący przy zdrowych zmysłach nie wierzy, że PSL w imię zasad zrezygnuje z intratnych stanowisk w ministerstwach i agencjach rządowych.
Na czym więc polega wielkość Tuska? Ano na tym, że potrafi on stosować taktykę nagłego walenia prawdy prosto z mostu i zamykania ust oponentom. Gdy premier mówi: „Możemy udawać przed samymi sobą, że świat zaludniają politycy wyłącznie szlachetni, którzy z mówienia całej prawdy uczynili swoją istotę prymarną, ale ja wiem, że tak nie jest", reakcją powinno być natychmiastowe oburzenie. Przecież premier nas okłamał, a przynajmniej nie powiedział całej prawdy! Tymczasem, choć wiemy, że premierowi nos rośnie, jak sławnej drewnianej lalce z opowiadania Collodiego, wciąż nie znajdujemy na niego haka. Bo premier wysłał komunikat, który można rozumieć na dwa sposoby.
Wersja pierwsza: obywatele nie są od myślenia. Premier myśli za nich. Wiedział, że mógłby stracić sporo głosów, informując w kampanii wyborczej o swoich planach dotyczących zreformowania systemu emerytalnego. Owszem, gdyby nie ukrywał tej reformy przed wyborcami, a mimo tego wybory by wygrał, uzyskałby pełną legitymację do przeprowadzania zaplanowanej reformy. Ale czy mając na względzie nasze dobro mógł tak ryzykować? Tak więc Tusk oszukał nas, by żyło nam się lepiej. Tak to właśnie wygląda.
Wersja druga: już nic nie możecie mi zrobić. Taktyka rodem z podręczników do erystyki i retoryki. Gdy już wiemy, że premier nie powiedział całej prawdy, bo sam się do tego przyznał, dodając, że nie należy do grona polityków „wyłącznie szlachetnych", zyskał status nietykalnego. Już nie możemy powiedzieć: „Ale przecież premier kłamie". Odpowiedź zabrzmi bowiem: „Oczywiście, przecież się do tego przyznał”. Premier zagrał w otwarte karty, czego na co dzień nie czynią politycy. Politycy przyzwyczaili nas do zakulisowych gierek, układów, układzików, niedomówień. A Tusk walnął z grubej rury. I co teraz możemy premierowi Tuskowi zrobić? Nic.
Posypuję więc głowę popiołem, chyląc czoła przed premierowską wielkością. Wolałbym wprawdzie chylić czoła przed człowiekiem skutecznym i uczciwym zarazem, ale przecież nie można mieć wszystkiego.