PSL na początku zalicytował wysoko – postulat, by kobieta przechodziła na emeryturę o trzy lata wcześniej za każde urodzone i wychowane dziecko, nawet przy zastrzeżeniu, że maksymalny czas skrócenia wieku emerytalnego dla matek to 9 lat – de facto był krokiem do tyłu nawet wobec obowiązującego dziś systemu. Matki trojga dzieci mogłyby bowiem przechodzić na emeryturę już w wieku 58 lat (dziś wiek emerytalny dla kobiet to 60 lat) – co przyspieszyłoby zapewne bankructwo ZUS-u o ładnych parę lat. Nic więc dziwnego, że PO powiedziała „nie".
Wtedy jednak ludowcy zaproponowali inne rozwiązanie, które najprawdopodobniej ostatecznie będzie podstawą koalicyjnego kompromisu. PSL zasugerowało bowiem, że nie ma sensu planować reformy, która ma ostatecznie wejść w życie w 2040 roku (to wtedy wiek emerytalny kobiet ma osiągnąć 67 lat), to niepotrzebne wyręczanie przyszłych ekip rządzących Polską. Zamiast tego ludowcy zaproponowali, by (tak jak chce PO) do 2020 roku podnieść wiek emerytalny mężczyzn do 67 lat, a jeśli chodzi o kobiety to do tego samego roku (również zgodnie z założeniami reformy proponowanej przez Tuska i Rostowskiego) podnieść ich wiek emerytalny do 62 lat – a ewentualne dalsze wydłużanie wieku emerytalnego matek i niematek przerzucić na tych, którzy będą rządzili w 2020. Istoty zmian w systemie emerytalnym takie rozwiązanie nie zmienia, drogi do dalszego wydłużania wieku emerytalnego nie zamyka – wszyscy powinni być zadowoleni.I wszyscy pewnie byliby zadowoleni, gdyby nie to, że przed bitwą o reformę emerytalną Tusk przegrał dwie inne bitwy – o ustawę refundacyjną przygotowaną przez jego protegowaną Ewę Kopacz i o umowę ACTA. W każdym z tych przypadków Tusk zaczynał jako twardy przywódca, który nie cofnie się ani o krok – a kończył na zwijaniu sztandarów i ustępowaniu swoim przeciwnikom. Reforma emerytalna miała dowieść wyborcom i działaczom PO, że Tusk mimo tych porażek wciąż jest człowiekiem sukcesu i prawdziwym liderem – i jeśli coś postanowi, to potrafi to wprowadzić w życie. Kolejny kompromis i ustąpienie pola przez Tuska mogłyby sprawić, że część PO zaczęłaby się rozglądać za jakimś innym silnym człowiekiem na trudne czasy. A szef rządu dobrze pamięta, że na ławce rezerwowych czeka jeden taki silny człowiek spragniony zemsty na Tusku.
Czy oznacza to jednak, że Tusk by udowodnić swoją siłę przewróci koalicyjny stolik i doprowadzi do politycznego trzęsienia ziemi? Nie – choćby dlatego, że PO nie ma alternatywnego koalicjanta. Ruch Palikota? To mogłaby być dla PO śmiertelnie groźna koalicja, bo Palikot ewidentnie stara się podgryzać lewe skrzydło PO, a poza tym jest zupełnie niestrawny dla skrzydła prawego, które mogłoby się zbuntować. SLD? Koalicja PO-SLD byłaby woda na młyn dla PiS-u, które – gdyby do takiej koalicji doszło – codziennie przypominałoby prawicowym wyborcom Platformy, że popierając Tuska i jego ekipę, popierają pogrobowców PZPR. Rząd mniejszościowy? Po trzech latach takiego rządzenia Tusk prawdopodobnie by osiwiał. Przyspieszone wybory? Na takim scenariuszu dziś PO może stracić kilku, albo może nawet kilkunastu posłów – na rzecz Ruchu Palikota, a być może również PiS. Jakby nie patrzeć – Tusk skazany jest na Pawlaka.W ciągu najbliższych kilkunastu dni Tusk i Pawlak będą prężyć muskuły. Będą udowadniać swoim partyjnym kolegom i swoim elektoratom, że są prawdziwymi samcami alfa, którzy żadnego zwarcia się nie boją. A potem pojawią się na wspólnej konferencji prasowej, na której premier powie, że dla dobra kraju i przyszłych pokoleń musi trochę ustąpić PSL-owi, a wicepremier odpowie, że na szczęście PO poszło po rozum do głowy.
Założymy się, że tak będzie?