A jak jest naprawdę? Trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystkie przedstawiane przez głodujących zagrożenia są bardziej wirtualne niż realne. Czy ktokolwiek z protestujących tak naprawdę wysłuchał, przeczytał i zrozumiał propozycje, które przedstawiło Ministerstwo Edukacji Narodowej? Chyba nie – bo zamiast odniesienia się do konkretnych zapisów tego dokumentu słyszymy ogólnikowe i populistyczne hasła. Co ciekawe takimi hasłami posługują się nie tylko laicy w tej sprawie, ale również zawodowi historycy i profesorowie (np. eurodeputowany PiS Ryszard Legutko) i pozujący na ekspertów dziennikarze. Litości!
Próbując zdobyć jakieś bardziej szczegółowe informacje na temat nowej podstawy programowej w szkołach ponadgimnazjalnych napotykamy głównie takie tytuły jak: „NIE dalszemu systemowemu niszczeniu edukacji" czy „PO szykuje skandaliczną reformę szkolnictwa”. W treści zarzuty wystrzeliwane seriami jak z karabinu maszynowego. „Zabiorą historię!”, „Ogłupią młodzież!, „Zniszczą edukację!” etc. Konkretów żadnych.
A prawda jest zupełnie inna. Na całym świecie od lat systemy edukacji ewoluują w kierunku kształcenia specjalistów w wąskich dziedzinach. W szybko zmieniającym się świecie nawet najbardziej renesansowy umysł nie jest w stanie nadążyć za rozwojem i postępem całej nauki – każdy musi więc jak najszybciej wybrać swój kawałek ogródka i skoncentrować się na jego uprawianiu. Kształcenie ogólne jest dziś przeżytkiem – nie daje w zasadzie żadnych umiejętności, które można później wykorzystać na rynku pracy i powoduje wydłużenie czasu niezbędnego do zdobycia kwalifikacji, które pozwolą wejść na ten rynek. Być może jest to smutne – ale na pewno jest prawdziwe.
Nowe podstawy programowe, które wchodzą w życie od września, mają służyć właśnie specjalizacji. Co więcej - realizują one wiele postulatów nauczycieli, uczniów i innych, związanych z edukacją osób. Weźmy choćby historię. Dotychczas, zarówno w trakcie trzech lat nauki gimnazjalnej, jak i trzech lat nauki licealnej, powtarza się ten sam, niezwykle obszerny materiał. Skutkiem takiego stanu rzeczy, jest kompletna niemożność zrozumienia omawianych zagadnień – w dodatku nie można zrozumieć tylko części materiału, bo jest tajemnicą poliszynela, iż przy obecnym systemie nauczania dotarcie przez uczniów do momentu wybuchu II wojny światowej graniczy z cudem. Dzięki zmianom proponowanym przez MEN ma się to jednak zmienić - w gimnazjach program skończy się na I wojnie światowej, a w liceach - od tego momentu się zacznie. I może wreszcie uczniowie dowiedzą się w szkole, że istniało takie państwo jak PRL…
Głównym zarzutem stawianym autorom zmian w programie nauczania jest ograniczenie liczby godzin nauczania historii. – Historię wyrzucają ze szkół – krzyczą przedstawiciele prawicy. Ale zaraz, zaraz - czy aby na pewno? Reforma zmienia ilość godzin historii tylko na poziomie szkół ponadgimnazjalnych, więc na nich się skupmy. Dotychczas w technikach uczniowie mieli pięć godzin historii. W liceach ogólnokształcących – tyle samo. Od września w programie znajdą się dwie godziny historii oraz cztery godziny historii i społeczeństwa. A sześć to mniej czy więcej niż pięć? Pamiętajmy też, że istnieją klasy humanistyczne, w których również będą dwie godziny historii, ale aż osiem godzin historii i społeczeństwa. Dziesięć to z całą pewnością więcej niż pięć.
Szczerze mówiąc - żal mi tych głodujących. Wiem, że kieruje nimi idealizm, który sprawia, że sięgają po środki niemal ostateczne, a w swoich działaniach widzą głębszy sens. Zapomnieli jednak, że – nawet idealiści – powinni najpierw sprawdzić przeciwko czemu protestują, a dopiero potem rezygnować z obiadu w imię wyższej sprawy.