Półtora miesiąca po śmierci chorego NFZ wydał zgodę na jego leczenie – podaje „Gazeta Wyborcza”. Narodowy Fundusz Zdrowia przekonuje, że winę za taki stan rzeczy ponoszą lekarze, którzy nie interesowali się jego stanem zdrowia.
Terapia, której miał zostać poddany pacjent kosztuje pół miliona złotych. 14 sierpnia rodzina pana B. została poinformowana, że pacjentowi wydano zgodę na leczenie. Dopiero wtedy NFZ dowiedział się, że człowiek ten nie żyje od 4 lipca.
Urzędnicy NFZ są sfrustrowani tą sytuacją. Od kwietnia urzędnicy walczą o finansowanie leczenia przerzutów czerniaka bardzo drogim lekiem o nazwie Yervoy. Przepisy określające, czy NFZ powinien płacić za terapię wartą pół miliona złotych tworzone na zlecenie Ministerstwa Zdrowia są niejasne.
46-letni mężczyzna trafił do Instytutu Onkologii na początku czerwca. Instytut przesłał do Funduszu wniosek o leczenie dla niego 21 czerwca. Poza wnioskiem i opinią lekarza żadne inne informacje w sprawie pana B. do Funduszu nie docierały. - Nikt ze szpitala o tego człowieka nie pytał, nie informował nas, np. że trzeba się śpieszyć, bo stan się gwałtownie pogarsza. A my od końca czerwca toczyliśmy bój o pieniądze dla niego. Nie było łatwo, bo to ogromna kwota - skarżą się urzędnicy.
Pracownicy NFZ mają żal do lekarzy. Przez brak zainteresowania się pacjentem nie dostali informacji o jego śmierci. Stracili też czas zajmując się przypadkiem pacjenta, który od miesiąca już nie żył. Od 4 lipca mogli analizować przypadek innego chorego, który jeszcze żyje, i tym samym zwiększyć jego szansę na ratunek.
ja, "Gazeta Wyborcza"
Urzędnicy NFZ są sfrustrowani tą sytuacją. Od kwietnia urzędnicy walczą o finansowanie leczenia przerzutów czerniaka bardzo drogim lekiem o nazwie Yervoy. Przepisy określające, czy NFZ powinien płacić za terapię wartą pół miliona złotych tworzone na zlecenie Ministerstwa Zdrowia są niejasne.
46-letni mężczyzna trafił do Instytutu Onkologii na początku czerwca. Instytut przesłał do Funduszu wniosek o leczenie dla niego 21 czerwca. Poza wnioskiem i opinią lekarza żadne inne informacje w sprawie pana B. do Funduszu nie docierały. - Nikt ze szpitala o tego człowieka nie pytał, nie informował nas, np. że trzeba się śpieszyć, bo stan się gwałtownie pogarsza. A my od końca czerwca toczyliśmy bój o pieniądze dla niego. Nie było łatwo, bo to ogromna kwota - skarżą się urzędnicy.
Pracownicy NFZ mają żal do lekarzy. Przez brak zainteresowania się pacjentem nie dostali informacji o jego śmierci. Stracili też czas zajmując się przypadkiem pacjenta, który od miesiąca już nie żył. Od 4 lipca mogli analizować przypadek innego chorego, który jeszcze żyje, i tym samym zwiększyć jego szansę na ratunek.
ja, "Gazeta Wyborcza"