"Uważam, że opinia publiczna powinna poznać wszystkie okoliczności tej sprawy. Zwłaszcza w sytuacji, gdy były redaktor naczelny „Rzeczpospolitej" Tomasz Wróblewski próbuje przekonywać, że niesłusznie stał się główną ofiarą tej sprawy" - pisze w specjalnym dodatku do "Rzeczpospolitej" wydawca gazety Grzegorz Hajdarowicz. To ciąg dalszy afery związanej z publikacją Cezarego Gmyza, w której pisał o śladach trotylu na wraku Tu-154M.
"Wybrałem Tomasza Wróblewskiego na redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej" nieprzypadkowo. Dodatkowym walorem było jego zapewnienie, że rozumie doskonale pilną potrzebę przebudowania i dostosowania mediów papierowych do nieuchronnie nadchodzących zmian wywoływanych rozwojem Internetu" - wyjaśnia przesłanki, które przekonały go do wyboru Tomasza Wróblewskiego na redaktora naczelnego "Rz".
"Został nie tylko redaktorem naczelnym, ale i wiceprezesem zarządu. Stał się tym samym wydawcą. Wielu krytyków mojej decyzji zdaje się zapominać o tej okoliczności" - przypomina Hajdarowicz.
"Nie jestem, nie byłem i nigdy nie będę wykorzystywał mojej pozycji właściciela do działań cenzorskich" - zastrzega w tekście i podkreśla, że Wróblewski "wielokrotnie zapewniał go, że daje do druku tekst zweryfikowany i sprawdzony w kilku źródłach oraz potwierdzony przez prokuratora generalnego". "Przypomnę, że tekst dotyczył tragedii smoleńskiej, miał wagę, która na łamach „Rzeczpospolitej" jeszcze nie gościła i mógł zaważyć na przyszłości kraju. Wielokrotnie zapewniał mnie także o wielodniowej i kolegialnej pracy nad artykułem. W nocy z 29 na 30 października około 00.30 spotkałem się z trzema członkami Zarządu Presspubliki. Rozmawialiśmy na temat całej sytuacji. W trakcie spotkania padło pytanie o tekst i tytuł artykułu. Usłyszeliśmy od redaktora Wróblewskiego, że w redakcji nadal nad nim pracują, a tytuł będzie adekwatny do treści." - relacjonuje wydarzenia z nocy poprzedzającej publikację wydawca.
"Jak się potem okazało mutacja warszawska „Rzeczpospolitej" była już wówczas zsyłana do drukarni" - ujawnia.
"Tekst napisał Cezary Gmyz, jego źródła nie tylko nie zostały zweryfikowane, ale mam poważne wątpliwości czy istniały w ogóle. Wróblewski pisze w oświadczeniu o pomyłce Redakcji. Robi to mimo mojej prośby, by nie dawać żadnych oświadczeń, zaczekać na konferencje premiera, potem wspólnie jeszcze raz przeanalizować źródła. Po dwóch godziny słowo „pomyliliśmy się" znika ze strony. I nie jest to błąd anonimowego pracownika, jak sugeruje w swoim internetowym wystąpieniu, ale jego decyzja" - wyjaśnia.
"5 listopada zapadła decyzja o zwolnieniu czterech osób, od redaktora naczelnego, poprzez jego zastępcę nadzorującego dział krajowy, kierownika tego działu, do autora tekstu – wszystkich odpowiedzialnych za pracę w tym pionie redakcji. Nie ma żadnego związku z wolnością słowa, czy próbą cenzurowania czegokolwiek i kogokolwiek" - pisze na koniec Hajdarowicz.
mp, rp.pl
"Został nie tylko redaktorem naczelnym, ale i wiceprezesem zarządu. Stał się tym samym wydawcą. Wielu krytyków mojej decyzji zdaje się zapominać o tej okoliczności" - przypomina Hajdarowicz.
"Nie jestem, nie byłem i nigdy nie będę wykorzystywał mojej pozycji właściciela do działań cenzorskich" - zastrzega w tekście i podkreśla, że Wróblewski "wielokrotnie zapewniał go, że daje do druku tekst zweryfikowany i sprawdzony w kilku źródłach oraz potwierdzony przez prokuratora generalnego". "Przypomnę, że tekst dotyczył tragedii smoleńskiej, miał wagę, która na łamach „Rzeczpospolitej" jeszcze nie gościła i mógł zaważyć na przyszłości kraju. Wielokrotnie zapewniał mnie także o wielodniowej i kolegialnej pracy nad artykułem. W nocy z 29 na 30 października około 00.30 spotkałem się z trzema członkami Zarządu Presspubliki. Rozmawialiśmy na temat całej sytuacji. W trakcie spotkania padło pytanie o tekst i tytuł artykułu. Usłyszeliśmy od redaktora Wróblewskiego, że w redakcji nadal nad nim pracują, a tytuł będzie adekwatny do treści." - relacjonuje wydarzenia z nocy poprzedzającej publikację wydawca.
"Jak się potem okazało mutacja warszawska „Rzeczpospolitej" była już wówczas zsyłana do drukarni" - ujawnia.
"Tekst napisał Cezary Gmyz, jego źródła nie tylko nie zostały zweryfikowane, ale mam poważne wątpliwości czy istniały w ogóle. Wróblewski pisze w oświadczeniu o pomyłce Redakcji. Robi to mimo mojej prośby, by nie dawać żadnych oświadczeń, zaczekać na konferencje premiera, potem wspólnie jeszcze raz przeanalizować źródła. Po dwóch godziny słowo „pomyliliśmy się" znika ze strony. I nie jest to błąd anonimowego pracownika, jak sugeruje w swoim internetowym wystąpieniu, ale jego decyzja" - wyjaśnia.
"5 listopada zapadła decyzja o zwolnieniu czterech osób, od redaktora naczelnego, poprzez jego zastępcę nadzorującego dział krajowy, kierownika tego działu, do autora tekstu – wszystkich odpowiedzialnych za pracę w tym pionie redakcji. Nie ma żadnego związku z wolnością słowa, czy próbą cenzurowania czegokolwiek i kogokolwiek" - pisze na koniec Hajdarowicz.
mp, rp.pl