Szachy z nożem w zębach

Szachy z nożem w zębach

Dodano:   /  Zmieniono: 
W negocjacjach z UE uczestniczą rządy, opozycja, opinia publiczna. To teatr z milionami widzów i biznes, w którym można zyskać miliardy euro. O co w nich chodzi?
W Unii Europejskiej negocjacje są sposobem bycia. Można wręcz powiedzieć, że unia to nieustanne negocjowanie i osiąganie kompromisów. "My ustąpimy 100 ton stali, a wy 50 ton pomidorów" - taka jest codzienność rozmów między państwami członkowskimi. Wiadomo, że negocjacje są sztuką. Negocjacje międzypaństwowe są zaś sztuką szczególnego rodzaju. Ich aktorami są nie tylko negocjatorzy. W tej grze uczestniczą rządy, opozycja, właściwie cała opinia publiczna. To teatr z setkami milionów widzów i biznes, w którym można zyskać miliardy euro.

Obserwujemy finisz negocjacji i słyszymy kakofonię sprzecznych komunikatów. Duńczycy proponują kompromis z kandydatami, oferując im dodatkowo około 900 mln euro rocznie. Następnie na scenę wchodzi największy płatnik - Niemcy. Kanclerz Schršder mowi, że duński pomysł jest dobry, ale Duńczycy oferują za dużo. Spotykając się potem z prezydentem Francji, kanclerz ostro ich krytykuje, mówiąc, że propozycja nie była uzgodniona z krajami członkowskimi. A jeszcze później bliski Schršderowi politycznie i prywatnie komisarz Verheugen mówi, iż unia ma schowane 2 mld euro, które dołoży do funduszy dla nowych członków podczas szczytu w Kopenhadze. Do wielogłosu dołączają się Hiszpanie i Włosi. Jeszcze co innego mówią Holendrzy. A strona kandydacka to się zgadza, to protestuje, mówiąc, że dostanie za mało.

O co chodzi ? - może słusznie zapytać zdezorientowany czytelnik, słuchacz bądź telewidz. I zdziwi się, kiedy usłyszy spokojne: wszystko w porządku, to tylko gra. A dokładniej dwie gry: jedną toczą politycy z opinią publiczną, druga - równoległa - trwa przy stole, stawką są pieniądze. Ponieważ pochodzą one z podatków, efekty negocjacji żywo interesują opinię publiczną.

Gra z opinią publiczną jest prosta. Chodzi o to, by swoich obywateli przekonać, że nie dopłacają, lecz zyskują, a potem sprawić, by to samo myśleli obywatele innych państw. Ponieważ w wypadku pieniędzy reguły są jasne: ktoś płaci, ktoś dostaje, gra wymaga nieustannej gimnastyki przed kamerami telewizyjnymi. Do tego wszystkiego należy dodać różnice interesów członków UE, z czego wynika konstatacja zasadniczej natury: negocjacje krajów kandydackich ze stroną unijną to tak naprawdę sztuka równoczesnej gry na piętnastu fortepianach. Stąd ogromna ostatnimi czasy międzynarodowa aktywność prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Millera.

Z mojej praktyki negocjacyjnej wyniosłem przynajmniej jedno istotne doświadczenie -  wbrew pozorom nie jesteśmy wyłącznie petentem. Kiedy jako minister w rządzie Jerzego Buzka siadałem do rozmów o naszym wejściu do unii z Brytyjczykami, Francuzami czy Niemcami, najpierw musiałem wysłuchiwać tradycyjnego wstępu o tym, jak bardzo Polska jest niegotowa do członkostwa. W zależności od momentu negocjacji ów brak gotowości objawiał się biedą, korupcją, niezdolnością do absorbowania unijnych funduszy. Następnym punktem rozmowy była opowieść o ogromnych wyrzeczeniach, jakie poniosą obywatele unii, przyjmując Polskę do wspólnoty. Potem czasami następowało kilka pochlebnych zdań na temat załatwienia konkretnej sprawy. Moja odpowiedź była zwykle taka: zdajemy sobie sprawę z własnych słabości i wiemy, że musimy je naprawić bez względu na to, czy do unii wejdziemy, czy nie, ale mamy pewien problem - tutaj sięgałem do teczki z papierami - w naszym społeczeństwie poparcie dla członkostwa w UE spada. Pokazywałem badania opinii publicznej ilustrujące tę tezę. Opozycja (wówczas było to PSL) protestuje. I co my - razem - mamy z tym fantem zrobić? - pytałem. Efekt był gwarantowany - zmiana tonu rozmowy i podjęcie rozważań, co zrobić, aby Polska szybko i sprawnie mogła się znaleźć w Unii Europejskiej.

Obecna kakofonia ofert jest typową techniką negocjacyjną. Instrukcje unijnych negocjatorów zawierają najpewniej sumy, które zaoferowała prezydencja duńska. Oprócz tego istnieje zapewne rezerwa, którą może uruchomić Rada Europejska (o niej mówił Verheugen). Chodzi jednak o wynegocjowanie traktatów, które pozwolą na rozszerzenie UE, a więc będą akceptowalne dla państw kandydujących, czyli nie można dać za mało, bo nawet jeżeli propozycje "kupią" politycy, to odrzuci je opinia publiczna. Na dodatek każde ustępstwo trzeba opakować tak, by dla biorców wyglądało jak brylant, a dla dawców jak orzeszek ziemny.

Jerzy Marek Nowakowski

Co jeszcze można wygrać, co przegrać w negocjacjach z UE? Pełny tekst w najnowszym, 1046 numerze tygodnika Wprost, w sprzedaży od poniedziałku 9 grudnia.

W numerze także: Polski chorobobiznes (420 zł płaci rocznie każdy pracujący Polak na osoby wyłudzające zwolnienia lekarskie. Żadnej instytucji nie zależy na przyłapaniu oszustów.)

Ludzkie zwłoki potrzebne na gwałt (Szefowie ośrodków anatomicznych: wkrótce studenci nie będą mogli poznawać tajemnic ludzkiego ciała, a lekarze trenować przeprowadzania skomplikowanych operacji.)