Wiadomo, że obaj strażacy po przybyciu na miejsce pożaru weszli, wyposażeni w maski i butle gazowe, do płonącego mieszkania i wyciągnęli stamtąd jedną osobę. Potem jeszcze raz wrócili do pomieszczenia, bo pojawiła się informacja, że przebywa tam właściciel mieszkania.
"Po pewnym czasie zadziałały ich sygnalizatory bezruchu. Każdy strażak ma takie urządzenie. Sygnał oznacza, że dzieje się coś niedobrego" - mówi Piotr Buk, zastępca komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej.
Strażaków znaleziono w jednym z pokoi płonącego mieszkania. Po wyniesieniu ich z budynku jeszcze żyli. Natychmiastowa reanimacja nie przyniosła jednak rezultatu. Strażacy zmarli. Maski i butle gazowe, w które byli wyposażeni, miały wszelkie atesty i były sprawne technicznie.
Zastępca komendanta głównego straży pożarnej podkreślił, że w mieszkaniu, w którym wybuchł pożar, panował ogromny nieład. "Strażacy musieli przesuwać mnóstwo rzeczy, by sprawdzić, czy w pomieszczeniu jest jeszcze jedna osoba. Nie bez znaczenia jest też fakt, że sufit mieszkania wyłożony był kasetonami ze styropianu. Wszystko to wydzielało toksyczne opary. Ponadto sufit topił się i jego stopione elementy spadały na strażaków" - tłumaczył Buk.
Buk zastrzegł jednak, że trudno w tej chwili ustalić, co było przyczyną śmierci strażaków. Sprawę ma wyjaśnić powołana przez straż pożarną grupa operacyjna i policja.
W ubiegłym roku w ponad 360 tys. zdarzeń, w których interweniowała straż pożarna, zginęło dwóch strażaków, a 600 zostało rannych.
sg, pap